☾ Rozdział XXX

119 12 8
                                    

AURORA

W milczeniu wpatrywała się w kulącą się przed nią, wyraźnie przerażoną dziewczynę. Och, skarbie, wyglądasz na spiętą, pomyślała, ale nawet się nie uśmiechnęła, zbyt rozdrażniona, żeby sobie na to pozwolić. Nie miała pewności, co tak naprawdę w tamtej chwili czuła, zresztą Aurora mało kiedy traciła czas na to, żeby zrozumieć coś tak mało znaczącego, jak to bywało z emocjami. Roztrząsać uczucia należało tylko wtedy, kiedy miało się do czynienia z drapieżnikiem, na dodatek silniejszym od siebie, by prawidłowo ocenić moment, w którym należało się ewakuować. Ewentualnie bawiąc się cudzym kosztem, kiedy bez większego wysiłku grała, reagując tak, jak rozmówca mógłby tego oczekiwać – aż do momentu, w którym mogła z czystym sumieniem zranić, w pełni świadoma skuteczności swoich zabiegów.

W przypadku Eveline nie potrzebowała już ani jednego, ani drugiego. Mogła pozwolić sobie co najwyżej na irytację, która ogarnęła ją z chwilą, w której zrozumiała, że najpewniej właśnie została oszukana. Wszystko zaczęło się pieprzyć z chwilą, w której dziewczyna zadzwoniła do niej dzień wcześniej, szlochając w słuchawkę i skutecznie przypominając Aurorze, dlaczego należało gardzić człowieczeństwem. Sama nigdy nie poniżyłaby się do tego stopnia, ale z Eve było inaczej, nawet jeśli przez ostatnie lata wampirzyca miała okazję przekonać się, że jej nieszczęsna ofiara ma charakterek. Och, tak – to trzeba było jej przyznać, ale to okazywało się niczym, kiedy w grę wchodziło spotkanie ze śmiercią.

Czasami miała dość roli, która została jej powierzona. Udawanie człowieka, granie współczucia i manipulowanie swoją biedną przyjaciółeczką przez tyle czasu... Przez krótką chwilę to bywało nawet zabawne, ale już dawno przestała czerpać z tego przyjemność. Wampiry były cierpliwe i tylko to pozwoliło Aurorze wytrwać tyle czasu w skórze Amandy, funkcjonując pośród tych, którymi otwarcie gardziła. Powinna dostać jakiegoś cholernego Oscara za granie kogoś, kim nie była, chociaż musiała przyznać, że naiwność Eveline zawdzięczała tylko i wyłącznie swoim umiejętnościom – temu, jak wedle uznania kształtowała umysł dziewczyny, wpływając na jej wolę i sprawiając, że ta widziała świat dokładnie w taki sposób, jak Aurora tego oczekiwała.

Patrząc na to z tej perspektywy, to było prawie jak kopanie leżącego. Jakby miała sumienie, może nawet by ją to ruszyło.

Podeszła bliżej, nie odrywając wzroku od Eveline. Wyraźnie wyczuła strach dziewczyny – przyśpieszony puls, rozszerzone tęczówki i bladość cery, co swoją drogą samą dziewczynę mogłoby upodobnić do wampirzycy. Aurora gniewnie mrużyła oczy, po czym rozchyliła usta, pozwalając sobie na wysunięcie kłów. Prawie się roześmiała, kiedy serce dziewczyny zabiło szybciej, tłukąc się w piersi tak mocno, że pewnie nie zdziwiłaby się, gdyby nagle wyrwało się na zewnątrz, a sama Nightówna nagle padła trupem. Napawała się tą świadomością, uznając ją za wystarczającą karę za to, że marnowała czas – i przez te wszystkie lata, i teraz, kiedy rzuciła się udręczonej duszyczce na pomoc, gorączkowo zastanawiając się nad tym, jak powinna rozegrać całą sprawę tak, żeby wyjść na tym jak najlepiej.

Nie tak przez te wszystkie lata to sobie wyobrażała. Owszem, planowała zabrać Eveline do Haven, ale dopiero wtedy, kiedy uznałaby, że to odpowiedni moment. Wróciłaby z dziewczyną, mając pełną kontrolę nad sytuacją, a potem móc zbierać zasłużone laury, bo przecież to była jej zasługa. To ona odnalazła dziewczynę jako pierwsza – i ona powinna móc decydować o tym, co i kiedy się z nią stanie. Cholerny Stearns nie miał prawa się w to mieszać, a tym bardziej usiłować zgarnąć nienależących mu się zasług, chociaż mogła przewidzieć, że ten palant jak zwykle spróbuje rzucić się na gotowca.

Szlag, wiedziała, że tak będzie – i że pozwolenie tej głupiej dziewczynie na przyjazd tutaj akurat teraz, to najgorsze, co mogłoby się wydarzyć. To nie był odpowiedni moment, a sama Eveline narobiła wystarczającego zamieszania, by Aurora zaczęła martwić się o swoją pozycję. Nie zamierzała pozwolić sobie na błędy, robiąc wszystko, byleby uratować sytuację, niezależnie od możliwych konsekwencji. Ha! Weszła układ z Salvadorem, prawda? To już o czymś świadczyło, bo bardzo rzadko traciła czas na zwodzenie kogoś, kto z powodzeniem mógłby ją zabić, niemniej w przypadku Castiela sprawa była troszeczkę prostsza, o ile wiedziało się to, co ona.

FOREVER YOU SAID [KSIĘGA I: INKANTACJA]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz