☾ Rozdział XLI

96 10 7
                                    

AURORA

Wiedziała, że to nie będzie przyjemne spotkanie. Nie mogło takie być, zwłaszcza po tym, co się wydarzyło. Co więcej, skoro została wezwana, tym bardziej nie mogła spodziewać się czegoś dobrego; musiałaby być naprawdę naiwna, żeby myśleć inaczej, a jednak...

Aurora rzadko się bała. W zasadzie lęk nie był czymś, co akceptowała, jawiąc się wampirzycy jako słabość, której należało się wystrzegać. Było wiele emocji – ludzkich, świadczących o zbytnim przywiązaniu do życia, które już dawno dobiegło końca – które pogrzebała, raz na zawsze zamierzając o nich zapomnieć. Strach i miłość stały na samym początku tej listy, pozostając czymś, czego należało się wystrzegać niemalże jak ognia, chociaż chwilami to wcale nie było proste.

Wiedziała, że musi nad sobą zapanować, jak zwykle zresztą. Szła długim, ciemnym korytarzem, próbując utrzymać spokojne tempo i neutralny wyraz twarzy, bo to było ważne – gra pozorów, które od wieków zapewniały jej przetrwanie. Była kobietą, co w znacznym stopniu wszystko komplikowało, tym bardziej, że większość tych ignorantów, w towarzystwie których musiała się obracać, jednoznacznie dawało jej do zrozumienia, że jako „płeć piękna", pozostawała kimś słabszym. Aurora już dawno dała wszystkim do zrozumienia, że jest inaczej, ale zachowanie tej pozycji wymagało od niej wysiłku, który chwilami zaczynał ją drażnić. Cóż, gdyby była mężczyzną, nie musiałaby walczyć o szacunek i posłuch, które jej przeciwnikom przychodziły ot tak.

To nie było sprawiedliwe. Świat taki nie był, ale powoli zaczynała do tego przywykać – do tych cholernych, wymagających zasad, które rozumiała o wiele lepiej, aniżeli mogłaby sobie tego życzyć.

Teraz z kolei zawiodła, koncertowo pieprząc wszystko, co się dało i czego w każdej chwili mogła ponieść konsekwencje.

Niepokój, który odczuwała, przybrał na sile, ale stanowczo zdusiła w sobie to uczucie. Weź się w garść!, warknęła na siebie, niemalże siłą zmuszając do przybrania wyuczonej już maski obojętności. Odrzuciła długie, jasne włosy na plecy, ściągnęła łopatki, po czym przyśpieszyła, jak najszybciej pragnąć mieć to spotkanie za sobą. Zawsze wolała działać, bo wtedy mogła przynajmniej udawać, że dysponuje choćby szczątkową kontrolą nad sytuacją, również wtedy, kiedy sprawy miały się zupełnie inaczej. Nie zmieniało to jednak faktu, że to pozwalało Aurorze dużo wprawniej udawać, a to było dla kobiety bardzo ważne.

Wszystko wydawało się lepsze, aniżeli konsekwencje okazania słabości. Nie w tym świecie, czego zdążyła nauczyć się już bardzo dawno. Przysięgła sobie, że już nigdy więcej nie pozwoli doprowadzić do sytuacji, w której ktokolwiek mógłby ją złamać i poniżyć, więc zamierzała tej obietnicy dotrzymać.

Przystanęła tuż przed parą dwuskrzydłowych, górujących nad nią drzwi. Chociaż na pierwszy rzut oka wszystko wskazywało na to, że jest w korytarzu sama, Aurora wiedziała, że to tylko wrażenie – i że w ciemnościach zawsze kryło się coś, czego lepiej było nie spotkać. Sama myśl o tym wystarczyła, żeby poczuła się jeszcze bardziej zdeterminowana. Ci, których spotkała na swojej drodze, jak najbardziej byli w stanie wyczuć targające nią emocje, a na to nie mogła sobie pozwolić.

– Jestem na wezwanie – rzuciła jakby od niechcenia. Głos Aurory nawet nie zadrżał, co przyjęła z entuzjazmem, bo nie lubiła popełniać błędów.

Reakcja była natychmiastowa – drzwi otworzyły się samoistnie, nie wydając przy tym najcichszego nawet dźwięku. Kobieta w pośpiechu ruszyła przed siebie, ignorując narastający z każdą kolejną sekundą, przenikliwy chłód, który wydawał się wypełniać całe pomieszczenie. Bez chwili wahania weszła do olbrzymiej, przypominającej nawę kościoła sali, ledwo powstrzymując nieco ironiczny uśmieszek na widok dużych, witrażowych okien. Znała je doskonale, chociaż całe lata minęły, odkąd była w tym miejscu po raz ostatni, również na życzenie istoty, która teraz nakazała jej natychmiastowe przybycie. Pamiętała, że już za pierwszym razem rozbawiły ją biblijne sceny – symbole, które dla żadnego z obecnych nie miały żadnego znaczenia, wydając się kpić z ludzkich wierzeń. Wieczne potępienie, demony, posłańcy samego diabła... Poniekąd tym byli i jak do tej pory nie pojawił się nikt, kto w jakiś cudowny sposób przyniósłby im obiecane cierpienie, tym samym wyzwalając tych, którzy zasłużyli sobie na zbawienie.

FOREVER YOU SAID [KSIĘGA I: INKANTACJA]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz