☾ Rozdział XLIX

99 10 1
                                    

EVELINE

Zamrugała, dziwnie oszołomiona. Zaraz po tym zamarła, uświadamiając sobie, że stoi na samym środku okazałego, częściowo ginącego w mroku pomieszczenia, które już na pierwszy rzut oka rozpoznała jako bibliotekę. Coraz bardziej zdezorientowana, niespokojnie powiodła wzrokiem dookoła, machinalnie napinając mięśnie, niemalże spodziewając się kolejnych niepokojących szeptów albo czegoś równie nienormalnego. Co miało być następne? Stara, dawno zapomniana bibliotekarka jeszcze z czasów szkolnych, która po tylu latach przypomniała sobie o jakimś nieistotnym incydencie, który sama Eveline zdołała wyprzeć z pamięci, a za który teraz miała zostać zganiana? Z dwojga złego wolała nawet to, choć perspektywa sama w sobie wydała się dziewczynie co najmniej przerażająca.

– Więc byłaś na tyle nieuprzejmym dzieckiem, by przetrzymywać książki z biblioteki?

Wypuściła powietrze ze świstem, słysząc tuż za plecami spokojny, znajomy głos. Och, tylko nie znowu..., pomyślała w pierwszym odruchu, w końcu zaczynając rozumieć co takiego się działo. Swoją drogą, chyba powinna być pod wrażeniem, nie pierwszy raz stojąc przed problemem odróżnienia snu od rzeczywistości.

Wywróciła oczami, po czym z wolna odwróciła się w stronę swojego towarzysza. Nie miała najmniejszego problemu z wypatrzeniem Marco, który jak gdyby nigdy nic przystanął przy drzwiach biblioteki – czy może raczej wrotach, bo zadziwił ją rozmiar wejścia. Uniosła brwi na widok dwóch mosiężnych skrzydeł, które spodziewałaby się zobaczyć w jakimś samym zamczysku czy rezydencji, a nie w zwykłej bibliotece. Z drugiej strony, jak sobie nagle uświadomiła, to miejsce zdecydowanie nie wyglądało na przypadkowe i choćby po części podobne do innych, w których miała okazję bywać na co dzień. Sala była ogromna i – przynajmniej na pierwszy rzut oka – na swój sposób surowa, o czym przekonała się, kiedy przyjrzała się dokładniej. W gruncie rzeczy poza kamienną posadzką i zajmującymi powierzchnie, zastawionymi książkami regałami, nie było w tym miejscu niczego innego.

Mimowolnie zadrżała, ogarnięta dziwnym, przejmującym chłodem. Podobnie czuła się, kiedy Liam prowadził ją do laboratorium, ciągając po podziemiach, przez co mimowolnie zaczęła zastanawiać się nad tym, czy przypadkiem znowu nie znajdowali się na niższej kondygnacji. W gruncie rzeczy nie była pewna niczego, rozproszona zarówno świadomością trwania we śnie, jak choćby czymś tak błahym jak światło – łagodny, nieco anemiczny blask, który z równym powodzeniem mogłyby rzucać świece. Co prawda nigdzie nie widziała źródła panującej tylko w centralnej części pomieszczenia jasności, ale z łatwością była w stanie wyobrazić sobie przytwierdzone do ścian kandelabry.

– Tak... Kiedyś chyba faktycznie wyglądało to w ten sposób – przyznał po chwili wahania Marco, kolejny raz decydując się przerwać ciszę. – Nie pamiętam już.

– Nie pamiętasz? – powtórzyła z powątpiewaniem.

Odpowiedział jej wzruszeniem ramion, najwyraźniej nie widząc powodu, żeby zacząć rozwodzić się nad szczegółami. Zaraz po tym uciekł wzrokiem gdzieś w bok, jakby od niechcenia rozglądając się po bibliotece. Choć widziała twarz wampira przez zaledwie kilka sekund, była gotowa przysiąc, że kiedy mówił o pamięci, nieznacznie się skrzywił. Co prawda to równie dobrze mogło być wyłącznie wytworem wyobraźni, ale coś w tym grymasie nie dawało Eve spokoju. To, że wyraźnie unikał konieczności rozwinięcia tematu, również dało jej do myślenia, ale powstrzymała się od zadawania pytań. Przecież już dał do zrozumienia, że znów był w stanie przeniknąć jej umysł; musiał wiedzieć, co takiego ją dręczyło, a skoro nie reagował... Cóż, rozwiązanie było oczywiste, nie wspominając o tym, że aż nazbyt dobrze wiedziała czym są tematu tabu.

FOREVER YOU SAID [KSIĘGA I: INKANTACJA]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz