☾ Rozdział LXV

88 5 1
                                    

EVELINE

Rozpoznała ten pokój w chwili, w której zdecydowała się przekroczyć próg. Ta sama komnata, jakby żywcem wyjęta z jakiejś książki o średniowieczu. Aż za dobrze pamiętała, gdzie stała wypełniona eleganckimi sukniami szafa. Zresztą tego mogła się spodziewać, bo i cóż mogło zmienić się w akurat tym pomieszczeniu od chwili, w której była tutaj po raz ostatni?

Najważniejsze jednak w tym wszystkim było to, że po raz kolejny zastała tutaj Castiela. Serce podeszło jej do gardła, kiedy go zauważyła. Natychmiast spróbowała się wycofać, ale zamarła w bezruchu, gdy nagle wyprostował się, przenosząc na nią wzrok. Jedno spojrzenie lśniących niepokojąco, intensywnie niebieskich oczu wystarczyło, żeby zamarła w bezruchu, niezdolna zmusić się do zrobienia chociażby kroku. Serce tłukło jej się w piersi, uderzając tak szybko i mocno, że ledwo mogła złapać oddech. Co więcej, on doskonale to słyszał, chociaż w żaden sposób tego nie okazywał.

Napięła mięśnie, coraz bardziej podenerwowana. Czekała, choć sama nie była pewna na co. Z drugiej strony, po tym jak ostatnim razem rzucił jej się do gardła, kiedy zastał ją w tym pokoju, Eve była gotowa na dosłownie wszystko. To, że mógłby ją zaatakować, wydawało się dość prawdopodobne, a jednak...

Z tym, że Castiel nawet nie drgnął. W zamian po prostu siedział na skraju pokaźnych rozmiarów łóżka, zajmującego centralną część komnaty, spojrzenie zaś utkwił w tkwiącej wciąż w progu Eveline.

– Co tutaj robisz?

Jego głos wydawał się wyprany z jakichkolwiek emocji. Dziewczyna zawahała się, coraz bliższa tego, by jednak uciec. Nie była tutaj mile widziana, zwłaszcza przez tego mężczyznę, a jednak...

Machinalnie zmierzyła Castiela wzrokiem. To był impuls, którego poddała się bez chwili zastanowienia, w pamięci wciąż mając szloch, który przyciągnął ją do tego miejsca. Teraz nie miała wątpliwości, że słyszała jego głos, choć to brzmiało jak marny żart. Rozpaczający Castiel? Może i znała go krótko, ale ktoś, kto zdążył pokazać, że w razie potrzeby mógłby ją udusić albo rozszarpać na kawałeczki, zdecydowanie nie mógł być słaby. Brat Marco wydawał się typem, który prędzej sam sobie zrobiłby krzywdę, niż okazał jakiekolwiek ludzkie emocje, a jednak...

Wyglądał zupełnie inaczej niż niecałą godzinę wcześniej, kiedy dopadł ją w drodze na taras. Miała wrażenie, że od tamtego czasu zdążył się postarzeć o co najmniej dekadę, choć to w przypadku wampira musiało znaczyć naprawdę niewiele, o ile w ogóle było możliwe. Nieśmiertelni z natury byli bladzi, a jednak w przypadku Castiela to aż nadto rzucało się w oczy, zwłaszcza w kontraście z ciemnymi włosami. Już nie wyglądał na rozbawionego – i to nawet w ten wymuszony, pełen cynizmu sposób. W zasadzie wyglądał jak cień samego siebie, a Eve do głowy przyszło nawet, że tak mogłaby wyglądać kolejna ze zjaw, które co jakiś czas widywała.

– Zadałem ci pytanie – ponaglił Castiel.

Zamrugała, skutecznie wyrwana z zamyślenia. Wiedziała, że powinna mu odpowiedzieć, a jednak nie była w stanie wykrztusić z siebie chociażby słowa. Otworzyła i zaraz zamknęła usta, chcąc zyskać na czasie, ale osiągnęła jedynie tyle, że wampir nagle poderwał się na równe nogi, cicho warcząc i wysuwając kły.

Natychmiast cofnęła się o krok. Puls jeszcze bardziej jej przyśpieszył, zresztą jak i oddech, przez co poczuła się tak, jakby w każdej chwili mogła stracić przytomność ze zdenerwowania. Adrenalina zrobiła swoje, a Eve z niejaką ulgą poczuła, że odzyskała władzę w nogach. To wystarczyło, by zapragnęła się wycofać, choć rozsądek podpowiadał jej, że Castielowi wystarczyłby zaledwie ułamek sekundy, żeby ją dopaść – czy to z pomocą dematerializacji, czy najzwyczajniej w świecie dopadając do niej w bardziej tradycyjny sposób.

FOREVER YOU SAID [KSIĘGA I: INKANTACJA]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz