EVELINE
Chyba krzyknęła. Szarpnęła się, pragnąc odskoczyć, choć jakaś jej cząstka zdawała sobie sprawę z tego, że była co najwyżej biernym obserwatorem. Spoglądała na świat oczami Marco, a ten nawet nie próbował uniknąć ataku. On po prostu tkwił w bezruchu, zbytnio oszołomiony, by zdobyć się na jakąkolwiek reakcję. Nie zaprotestował nawet wtedy, gdy cały jego ciałem wstrząsnął spazm bólu, gdy Rebekah bezceremonialnie wgryzła się w jego odsłoniętą szyję, łapczywie spijając krew.
Eveline aż zachłysnęła się powietrzem. Nigdy wcześniej nie doświadczyła czegoś takiego, nawet wtedy, gdy Aurora omal nie doprowadziła ją do szaleństwa, jednym ruchem sprawiając, że głowa niemalże pękła jej na pół. Miała wrażenie, że każda komórka jej ciała dosłownie płonie, zupełnie jakby nagle żyły wypełniły płomienie. Wrażenie było zupełnie inne niż to, którego doświadczyła, kiedy sama pozwoliła Marco się z siebie napić. Nie czuła żadnej przyjemności, spokoju ani tym bardziej nie miała poczucia, by dzielenie się krwią sprawiało wampirowi przyjemność. Wręcz przeciwnie, bo całą sobą poczuła, że Marco tego nie chciał, wręcz przerażony tym, do czego posunęła się jego ukochana.
To, co robiła Rebekah, przypominało torturę – i to najdelikatniej rzecz ujmując.
Wtedy z całą mocą dotarło do niej, jak bardzo słaby i bezbronny okazał się tamtej nocy Marco. Być może w grę wchodziło zaskoczenie, a może o wiele mniejsze doświadczenie – nie miała pewności. Czuła przede wszystkim jego oszołomienie, przebijające się nawet przez strach. Poczucie zdrady pojawiło się później i otrzeźwiło go na tyle, by jednak spróbował się bronić. Napiął mięśnie, starając się odepchnąć od siebie Rebekę, ale ta przywarła do niego jak pijawka, wyraźnie nie zamierzając odpuścić. Przypominała dzikie, spragnione wyłącznie cudzej śmierci zwierzę; drapieżnika, który skupiał się na polowaniu zdecydowanie zbyt mocno, by zwracać uwagę na cokolwiek innego.
Ból zniknął równie nagle, co wcześniej się pojawił. Ulga spłynęła na Eveline nagle, choć i tak przez dłuższą chwilę kuliła się w sobie, niepewna, co działo się wokół niej. Miała wrażenie, że klęczała w ciemnościach, wciąż balansując gdzieś na granicy jawy i snu. Nie ocknęła się, ale też już nie doświadczała tego, co Marco, ale...
Wybacz mi.
Poczuła się równie oszołomiona, co i wtedy, gdy próbowała rozmawiać z Castielem. Głos Marco brzmiał dziwnie i to nie tylko dlatego, że wciąż rozbrzmiewał w jej głowie. Drżał, o wiele mniej opanowany niż do tej pory i... tak nienaturalnie słaby. Eveline zawahała się, przez chwilę miotając i niemalże oczekując tego, że zdoła wypatrzeć mężczyznę gdzieś w ciemnościach. Napierała na nią pustka, ale to był inny rodzaj ciemności niż ten, którego mogłaby spodziewać się po utracie przytomności. Miała wrażenie, że wampir wepchnął ją tam, byleby dłużej nie odczuwała bólu – z opóźnieniem ochronił, w końcu odzyskując kontrolę na tyle, by przerwać cierpienie, które w przeszłości zadawała mu Rebekah.
To wciąż do niej nie docierało. Nawet nie próbowała zrozumieć, wystarczająco zaskoczona tym, co już zdążyła zaobserwować. Z drugiej strony, sytuacja wydała jej się nie mniej zaskakująca, co i wcześniejsza wędrówka przez sny. Różnica polegała na tym, że Marco chcąc nie chcąc wciągnął ją w sam środek koszmaru.
– Gdzie jesteś? – zapytała z wahaniem.
Nie rozpoznawała własnego głosu. W zasadzie miała wrażenie, że cisnęła te słowa w pustkę, nie mając szans na to, by ktokolwiek je usłyszał. Wciąż tkwiąc w mroku, z wolna ruszyła przed siebie, wypatrując... czegokolwiek. Jakiegokolwiek punktu zaczepienia, który nie tyle zwiastowałby wyjście, co obecność Marco. Skoro słyszała jego głos, musiał być gdzieś w pobliżu, choć z jakiegoś powodu nie chciał, żeby go zobaczyła.
CZYTASZ
FOREVER YOU SAID [KSIĘGA I: INKANTACJA]
VampireDecyzja o powrocie do rodzinnego Haven była jedną z najtrudniejszych dla Eveline. Dziewczyna po latach od tragedii, która dotknęła ją i jej rodzinę, postanawia osiedlić się w odziedziczonej w spadku rezydencji i zmierzyć się z przeszłością, która kł...