☾ Rozdział XXXI

122 12 11
                                    

EVELINE

To był jakiś koszmar. Inne rozwiązanie po prostu nie wchodziło w grę – musiała śnić i koniec. Jak inaczej miałaby wytłumaczyć to, że jakimś cudem utknęła z wampirem w samym środku lasu, krótko po tym, jak omal nie została zamordowana przez wieloletnią przyjaciółkę? A przynajmniej wydawało jej się, że to ktoś, kogo znała i komu mogła ufać, chociaż... Szlag, w zasadzie jakie to miało znaczenie? Jakkolwiek by tego nie ujęła, brzmiało równie źle, przez co prędzej gotowa była przyjąć, że uderzyła się w głowę i miała omamy, aniżeli uznać, że wszystko to, co działo się wokół niej, miało rację bytu.

Wciąż miała problem z tym, żeby zebrać myśli, nawet pomimo tego, że Marco postawił ją do pionu. Zachwiała się i dosłownie wpadła mu w ramiona, utrzymując pion tylko i wyłącznie dzięki temu, że trzymał ją w ramionach. Ich spojrzenia na krótką chwilę się spotkały, a Eveline zesztywniała, co najmniej porażona intensywnością jego wzroku. Mimochodem pomyślała o tym, że powinna unikać kontaktu wzrokowego z tym osobnikiem, bo to mogło skończyć się źle; chciała czy nie, nie mogła zapomnieć o tym, że był w stanie w dość krótkim czasie namieszać jej w głowie. Co prawda szczerze wątpiła w to, żeby mógł wprawić ją w jeszcze silniejszą dekoncentrację niż do tej pory, ale po wszystkim, co zobaczyła w ostatnich dniach, każda ewentualność wydawała się równie prawdopodobna.

Zesztywniała, kiedy Marco wyciągnął dłoń ku jej twarzy, bez słowa wyjaśnienia ujmując ją pod brodę. Skrzywiła się, kiedy palce drugiej ręki wsunął we włosy, samym tylko dotykiem skutecznie przyprawiając Eveline o dreszcze. Chciała zapytać, co tak właściwie robił, nim jednak zdołała odezwać się chociażby słowem, mężczyzna odsunął się, by móc zademonstrować jej dłoń – czy też raczej to, że bladą skórę znaczyły wyraźne ślady świeżej krwi.

– O cholera... – wyrwało się Eve. Bezwiednie cofnęła się o krok, po czym w pośpiechu sama również dotknęła tyłu głowy, ledwo powstrzymując jęk, kiedy pod palcami wyczuła wilgoć. – O chole... – zaczęła raz jeszcze, ale tym razem Marco nie pozwolił na to, żeby dokończyła.

– Mam tylko nadzieję, że nie jesteś szczególnie wrażliwa na krew. Pewnie nie byłabyś zadowolona, gdybym musiał cię nieść – stwierdził, a ona zapragnęła roześmiać się w nieco histeryczny sposób.

Kpił czy o drogę pytał?! Może coś pomyliła, zwłaszcza biorąc pod uwagę to, że Amanda miotała nią na wszystkie strony, ale to jeszcze nie znaczyło, że całkiem postradała zmysły... Chociaż z drugiej strony, biorąc pod uwagę okoliczności, mogło oznaczać właśnie to. Tak czy inaczej, skoro już próbował z nią rozmawiać o wrażliwości na krew, to zdecydowanie nie o jej reakcję powinien się w tym wszystkim martwić.

– O czym ty...? – Z niedowierzaniem potrząsnęła głową, czego zresztą szybko pożałowała, czując przybierający na sile ból. Najwyraźniej krążąca w żyłach adrenalina zaczynała się wyczerpywać, stopniowo ustępując miejsca zmęczeniu i ogólnej słabości. – Zaraz... Nie zamierzasz chyba...? – zaczęła, ale nie była w stanie dokończyć.

Marco spojrzał na nią w niemalże pobłażliwy sposób, kiedy w pośpiechu spróbowała oswobodzić się z jego objęć i odsunąć tak daleko, jak tylko miało być to możliwe. Mimo wszystko pozwolił jej na to, prawie na pewno wywracając oczami, kiedy zatoczyła się jak pijana, wpadając na pień najbliższego drzewa. Oparła się o nie plecami, dysząc ciężko i za wszelką cenę próbując zapanować nad stopniowo wymykającym się spod kontroli, już i tak aż nadto roztrzęsionym ciałem.

– Daj spokój – westchnął Marco. – Nie po to cię uratowałem, po raz kolejny zresztą, żeby teraz samemu przyczynić się do twojej śmierci.

FOREVER YOU SAID [KSIĘGA I: INKANTACJA]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz