☾ Rozdział XXXVIII

105 12 10
                                    

EVELINE

Eveline...

Otworzyła oczy. W rozespaniu przez kilka pierwszych chwil była w stanie wyłącznie tkwić w bezruchu, bezmyślnie wpatrując się w sufit – a raczej miejsce, w którym powinien się znajdować, bo w zamian dostrzegła rozciągający się tuż nad jej głową skrawek materiału. Gwałtownie usiadła, zrzucając z siebie pościel i w pośpiechu wodząc wzrokiem po absolutnie obcej sypialni. Leżała na łóżku zdecydowanie zbyt szerokim, by mogła pomylić je z kanapą w domu, poza tym – co najbardziej wytrąciło dziewczynę z równowagi – tuż nad sobą miała ni mniej, ni więcej, ale podtrzymywany przez żelazny stelaż baldachim.

Bezwiednie zacisnęła palce na krawędzi pościeli, coraz bardziej podenerwowana. Przypomniała sobie wszystko, łącznie z atakiem Aurory i tym, że Marco zabrał ją do siebie. Wypuściła powietrze ze świstem, chcąc nie chcąc przyjmując do świadomości, że wciąż tutaj była – w tym potężnym, starym budynku, którego nie miała okazji poznać, pomijając kilka przypadkowych pomieszczeń, z których tak czy inaczej najbardziej zapadły Eve w pamięć laboratorium i sypialnia, w której omal nie została zamordowana. Ostatecznie wylądowała w innym pokoju, bardzo podobnym do tego, w którym rzucił się na nią Castiel i również od dawna nieużywanym. Pamiętała, że była zbyt zmęczona, żeby zwrócić uwagę na szczegóły, może pomijając unoszący się w powietrzu zapach starzyzny, ale...

Och, zapamiętałaby, gdyby w tym pomieszczeniu znajdowało się takiełóżko! Ledwo to sobie uświadomiła, serce jak na zawołanie zabiło jej szybciej, a ona bezwiednie przesunęła się bliżej środka, instynktownie woląc trzymać się z daleka od krawędzi. Czuła się trochę jak mała, wystraszona dziewczynka, która po obejrzeniu strasznego filmu woli pilnować, żeby ktoś przypadkiem nie skorzystał z chwili nieuwagi i nie spróbował jej pochwycić. Jeszcze tego brakowało, żeby zaczęła rozważać, czy pod łóżkiem przypadkiem nie było potwora albo... cóż, wampira, choć zaczynała dochodzić do wniosku, że te preferowały o wiele bardziej bezpośrednie formy ataku.

Wzięła kilka głębszych wdechów, za wszelką cenę próbując się uspokoić. Okej, w porządku – na pewno dało się to jakoś wytłumaczyć. Być może to szok, a może coś jeszcze innego ostatecznie zadecydowały, że wyciągnęła takie, a nie inne wnioski. Miała naprawdę mało czasu, żeby rozejrzeć się po sypialni, kiedy Marco ją tutaj zostawiał, zapewniając, że pomimo grubej warstwy kurzu, powinna być jak najbardziej bezpieczna. Co prawda zapewniał ją, że to rozwiązanie tymczasowe i na pewno nie zostanie w takich warunkach, ale właściwie go nie słuchała, bardziej przejęta tym, że w końcu będzie w stanie od tego uciec – tylko na chwilę, wprost w sen, co stanowiło dość przyjemną alternatywę. Skoro tak, równie dobrze mogła śnić, ale z jakiegoś powodu była gotowa wręcz przysiąc, że w grę wchodziło coś zupełnie innego.

Mogła mówić, co tylko zechce, ale wszystko w niej aż krzyczało, że wcale nie śniła. I cholera, była skłonna w to uwierzyć.

Eveline... Chodź.

Zesztywniała, przez krótką chwilę sama niepewna tego, co działo się wokół niej. Zimny dreszcz wstrząsnął jej ciałem, więc podciągnęła kołdrę wyżej, przez krótką chwilę mając ochotę zwinąć się w kłębek pod przykryciem i w tej pozycji przeczekać do rana. Cóż, kiedy była mała, czasami działało. W zasadzie chyba nie istniała lepsza metoda, niż leżenie pod pościelą i wmawianie sobie, że nie ma powodów do niepokoju. Zwłaszcza w nowych miejscach zmysły potrafiły płatać figle, a biorąc pod uwagę to, czego się dowiedziała, jak najbardziej była skłonna spodziewać się dosłownie wszystkiego. Skoro była tutaj...

FOREVER YOU SAID [KSIĘGA I: INKANTACJA]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz