☾ Rozdział XXII

158 13 5
                                    

MARCO

Spodziewał się wielu rzeczy, ale to, co zrobiła ta dziewczyna, przeszło jego najśmielsze oczekiwania. Zaskoczyła go do tego stopnia, że w pierwszym odruchu nawet nie zareagował na to, co zamierzała zrobić, nie wspominając o próbie powstrzymywania jej. Zaklął i gwałtownie skręcił, próbując jak najszybciej wyhamować samochód, kiedy towarzysząca mu dziewczyna tak po prostu go zaatakowała, by w następnej chwili – zdradzając przy tym zaskakującą wręcz odwagę albo, co wydało się Marco bardziej adekwatnym określeniem, porażającą głupotę – wyskoczyć z pojazdu.

Odzyskanie kontroli nad autem przyszło mu z łatwością, co zresztą nie było niczym zaskakującym przy tak rozwiniętym refleksie. Wysiadł, ledwo tylko pojazd się zatrzymał, po czym z uwagą rozejrzał dookoła. Wiedział, że dziewczyna nie będzie w stanie uciec daleko, tym bardziej, że prędkość zrobiła swoje i Eveline ostatecznie wylądowała na ziemi. Wywrócił oczami, poniekąd rozbawiony paniką, którą dostrzegł w jej oczach, kiedy spojrzała w jego stronę. Naprawdę sądzisz, że to mnie powinnaś się obawiać?, pomyślał z niedowierzaniem, bez chwili wahania ruszając ku dziewczynie. Nie śpieszył się, stawiając na w pełni ludzkie tempo, zwłaszcza kiedy zauważył, że Eveline najwyraźniej czuła się zbyt oszołomiona i obolała, by próbować się podnieść.

Westchnął cicho, w duchu błogosławiąc to, że poza kilkoma obtarciami, najpewniej nie zrobiła sobie krzywdy. Czuł słodki zapach jej krwi, ale nie w takim natężeniu, jakiego mógłby spodziewać się, gdyby w grę wchodziła jakaś poważna, głęboka rana. Co prawda to jeszcze nie oznaczało, że niczego nie złamała, ale doszedł do wniosku, że nawet gdyby do tego doszło, być może to wcale nie byłoby takie złe – przynajmniej miałaby nauczkę na przyszłość. Nie, zdecydowanie nie życzył dziewczynie źle, ale trudno było należycie zapewnić bezpieczeństwo komuś, kto na własne życzenie pakował się w kłopoty.

– Nie... – usłyszał, więc zatrzymał się wpół kroku. Jego spojrzenie spoczęło na Eveline, ostatecznie koncentrując się na parze lśniących oczu o niezdecydowanym kolorze z pogranicza zieleni i błękitu. – Nie podchodź – zażądała, a przynajmniej próbowała, bo jej głos zabrzmiał dziwnie piskliwie. Zadziwiające wydało mu się to, że nawet w takiej sytuacji potrafiła być stanowcza.

– Jak sobie życzysz – powiedział przesadnie uprzejmym tonem. – Zostańmy tutaj i poczekajmy na Drake'a – zaproponował, a ona jakimś cudem jeszcze bardziej pobladła, wyraźnie zaniepokojona.

Zacisnął usta, coraz bardziej zniecierpliwiony. Nie lubił tracić czasu, zwłaszcza w takiej sytuacji, a ta dziewczyna już kolejny raz próbowała mu się stawiać – i to w ciągu niecałej godziny. Sądził, że po tym, w jaki sposób zaciągnął ją do samochodu, zdążyła uświadomić sobie, że to nie ma sensu, ale najwyraźniej to był jakiś niezwykły gatunek przesadnie butnej kobiety, która prędzej spróbuje wydrapać potencjalnemu wrogowi oczu, aniżeli podda się bez walki.

Marco zawahał się, ledwo będąc w stanie powstrzymać uśmiech. Wiedział dobrze, czym jest duma, zresztą dzięki wyostrzonym zmysłom bez trudu zorientował się, że nawet jeśli Eveline próbowała udawać silną, w rzeczywistości była przerażona. Całe ciało dziewczyny w zdradziecki sposób dawało mu sygnały, które w zupełności wystarczyły, by zorientował się, jaka jest prawda. Czuł ten strach zarówno w postaci metalicznego posmaku na języku, jak i na podstawie innych bodźców, które podsuwały mu zmysły – przyśpieszonego pulsu, krążącej energicznie w jej żyłach krwi, błysku niepokoju w rozszerzonych tęczówkach...

FOREVER YOU SAID [KSIĘGA I: INKANTACJA]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz