☾ Rozdział LXXV

87 5 5
                                    

EVELINE

– Gotowa?

Ani trochę.

– Oczywiście.

Maco spojrzał na nią dziwnie. Na jego ustach pojawił się nieco tylko pobłażliwy uśmiech, co jedynie utwierdziło Eve w przekonaniu, że wampir dobrze wiedział, co takiego czuła. Och, ewentualnie jak zwykle siedział jej w słowie, bo „myślała za głośno”. Nie żeby w końcu dowiedziała się, co to w ogóle znaczyło.

Ugryzła się w język, w ostatniej chwili powstrzymując przed powiedzeniem czegoś, czego jak nic przyszłoby jej żałować. Co prawda nie sądziła, że mężczyzna mógłby ją skrzywdzić, ale lepiej było nie prowokować kogoś, z kim zamierzało się walczyć. Nie żeby podejrzewała, że w ogóle miała jakiekolwiek szanse, zwłaszcza przy pierwszej próbie, ale dodatkowe siniaki nie brzmiały jak coś, z czym chciała zakończyć ten wieczór.

– Skąd ten zadziwiający brak wiary, lilan? – usłyszała i tyle wystarczyła, by wyrwało jej się poirytowane prychnięcie. Tak, jednak siedział jej w głowie.

– Oboje wiemy, że mógłbyś połamać mi kości.

Brwi Marco powędrowały ku górze.

– Nie czerpię przyjemności z łamaniu kości przypadkowym osobom, zwłaszcza kobietom – stwierdził, brzmiąc przy tym niemalże na urażonego. – Na początek i tak chcę tylko sprawdzić, ile potrafisz.

W tamtej chwili sama nie była pewna czy się śmiać, czy może płakać. Nagle zwątpiła w to, czy zgodzenie się na te lekcje faktycznie stanowiło rozsądne posunięcie. Z jednej strony tego potrzebowała – wiedziała to od chwili, w którym znalazła się w tym domu. Łatwość z jaką Liam odebrał jej kołek, kiedy odważyła się na niego zamachnąć, mówiła sama za siebie. Pozostawanie bezbronną w sytuacji, w której wszyscy wokół wydawali się na nią polować, było niczym życzenie śmierci, jednak z drugiej strony…

Podejrzliwie zmrużyła oczy, dla pewności po raz wtóry przyglądając się Marco. Kolejny raz przyłapała się na tym, że nie była w stanie wytrzymać spojrzenia jego lśniących, błękitnych tęczówek. Jakby tego było mało, nawet gdy nie spoglądała bezpośrednio na mężczyznę, była w stanie przywołać szczegóły jego wyglądu – rysy twarzy czy to, w jaki sposób mięśnie rysowały się pod ubraniem. Miała dość czasu, by się z nimi zapoznać, zresztą wciąż nie docierało do niej, że dopiero co trwała w uścisku Marco, zanosząc się szlochem i próbując poukładać w głowie to, czego dowiedziała się o jego przeszłości.

Wampir nie tracił czasu. Szybko doszedł do siebie, dołączając do niej, gdy tylko na zewnątrz zaczęło się ściemniać, a on się obudził. Co prawda wciąż wyglądał blado, ale poza tym w żaden sposób nie nawiązał do tego, co zaszło między nimi w sypialni. Możliwe, że tak było lepiej. No i wydawał się być w dobrym nastroju, na początek proponując wspólną kolację (albo śniadanie – w tym miejscu łatwo było się pogubić). Nie mogła powstrzymać się od wywracania oczami, kiedy skończyli z filiżankami kawy – porcelanowymi, zdobionymi i (a jakże!) ze spodeczkami.

Aż w końcu wylądowali tutaj. Teraz stała przed nim, w głowie mając hasło, które w pełni naturalnie wypłynęło z ust Marco – nauka walki– i próbując przypomnieć sobie, co powinno się zrobić z rękami.

Cholera, mogła przewiedzieć, że to się tak skończy. Porwał ją, opowiedział o swojej rodzinie, a na koniec nakopie do tyłka, by zatrzeć chwilę słabości. A wszystko to z uprzejmym uśmiechem na ustach.

Jak na zawołanie kąciki ust mężczyzny drgnęły, unosząc się ku górze.

Tak. Definitywnie myślała za głośno.

FOREVER YOU SAID [KSIĘGA I: INKANTACJA]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz