☾ Rozdział LXXXI

83 7 4
                                    

EVELINE

– Kim jesteś?

Nie doczekała się odpowiedzi. Wampirzyca po prostu puściła te słowa mimo uszu, wciąż nerwowo mrucząc coś pod nosem. Przemieściła się, przez chwilę niespokojnie krążąc tam i z powrotem, czym zaczęła doprowadzać Eveline do szału.

Zawahała się, z obawą spoglądając to nieznajomą, to raz po raz nerwowo oglądając na drzwi. Niemalże spodziewała się, że nagle do środka wparuje Drake, bynajmniej niezadowolony tym, że nie posłuchała jego wcześniejszych ostrzeżeń. Z łatwością mogła sobie wyobrazić, co by się wtedy stało. To, że spełniłby swoje groźby, tym bardziej.

– Więc jesteś głupia. Jesteś tu i to mówi samo za siebie – oznajmiła nieznajoma, błyskawicznie zwracając się bezpośrednio w stronę Eveline.

Przynajmniej przestała krążyć, ale Eve nie poczuła się z tym ani trochę lepiej. Było coś przenikliwego w spojrzeniu, którym obdarowała ją nieśmiertelna i to wystarczyło, by kobieta poczuła się jeszcze bardziej nieswojo.

– Kim jesteś? – ponowiła pytanie, ale również tym razem nie doczekała się odpowiedzi.

– Wróć tam, skąd przyszłaś i zaczekaj na Sternsa. I tak będzie wiedział, że go nie posłuchałaś, ale w tej sytuacji pewnie przymknie oko.

– Ale...

Przez twarz nieśmiertelnej przemknął cień. Przemieściła się nagle, bezceremonialnie doskakując do Eveline i wysuwając kły.

– Głucha jesteś? – warknęła, gniewnie mrużąc oczy. – Zrób to, co powiedziałam.

Przy ostatnich słowach spuściła z tonu, ale jej głos nie zabrzmiał ani odrobinę łagodniej. Mimo wszystko Eve nie ruszyła się z miejsca, obojętna na naglącą nutę w głosie nieznajomej.

– Nie mam na to czasu – powiedziała w zamian. Czuła, że przyjdzie jej tego pożałować, ale nie była w stanie o tym myśleć. Nie w tamtej chwili, na dodatek z poczuciem, że wszystko było nie tak. – Skoro mi pomagasz, to co tutaj robisz? Kim jesteś? – nie dawała za wygraną. – Boisz się Drake'a? – dodała pod wpływem impulsu. – Mogłabym...

Nie dokończyła. Aż zachłysnęła się powietrzem, kiedy nieznajoma skoczyła w jej kierunku niczym rozjuszona kotka. Eveline odskoczyła, potknęła się o własne nogi i jak długa poleciała w tył, plecami wpadając na coś, czego nie była w stanie zobaczyć. W szoku nawet nie poczuła bólu, kiedy uderzyła biodrem w kant czegoś, co z równym powodzeniem mogło okazać się zarówno stołem, jak i nocną szafką – w obecnej sytuacji nie czyniło to żadnej różnicy.

Uniosła ramiona, instynktownie próbując się osłonić. Ręce zadrżały ze zdenerwowania i przez nadmiernie napięte mięśnie. Z gardła wyrwał jej się zdławiony jęk, a potem...

Tyle że atak nie nastąpił. Wampirzyca zamarła zaledwie metr od niej, gniewnie obserwując, ale nie decydując się na nic więcej. Eve wciąż wyraźnie widziała jej kły – długie, zakrzywione i śmiertelnie niebezpieczne. Zaniepokoiły ją bardziej niż te Marco. Dłoń zadrżała jej, kiedy z trudem powstrzymała się przed instynktownym sięgnięciem do szyi. Dla pewności zacisnęła ją w pięść, za wszelką cenę starając się nad sobą zapanować.

– Wyjdź. Teraz.

Tym razem nie próbowała się przeciwstawiać. Wzdłuż jej kręgosłupa przemknął nieprzyjemny dreszcz. Niewiele brakowało, by nogi jednak odmówiły Eve posłuszeństwa, kiedy z wolna wyprostowała się i – zważając na każdy kolejny krok – ruszyła ku wyjściu. Przez cały czas obserwowała zastygłą w miejscu kobietę, aż nazbyt świadoma, że ta mogłaby przemieścić się w mgnieniu oka. Eveline czuła się tak, jakby miała przed sobą dzikie zwierzę: przyczajone i gotowe do ataku.

FOREVER YOU SAID [KSIĘGA I: INKANTACJA]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz