☾ Rozdział LXXIX

65 5 0
                                    

EVELINE

Kolana ugięły się pod nią, ledwo tylko poczuła pod stopami stabilny grunt. Walcząc z mdłościami, zachwiała się, bliska wylądowania na ziemi. Byłaby upadła, gdyby nie dwie dłonie, które szarpnięciem postawiły ją do pionu, nie pozostawiając innego wyboru, jak tylko się wyprostować.

Zesztywniała, kiedy po poderwaniu głowy podchwyciła spojrzenie błękitnych oczu Drake'a. Były inne niż te Marco, zdradzające emocje, których Eveline nie potrafiła nazwać, ale i tak przyprawiły ją o dreszcze. Jego dotyk, spojrzenie i bliskość... Wszystko to sprawiało, że miała ochotę wyszarpać się z uścisku wampira i zrobić wszystko, byleby zwiększyć dzieląca ich odległość. Instynktownie szarpnęła się, próbując odskoczyć, ale i tym razem napotkała opór, zwłaszcza że w odpowiedzi mężczyzna bardziej stanowczo chwycił ją za ramiona.

– Spokój – wycedził przez zaciśnięte zęby.

Nie podniósł głosu. Nie musiał, bo to krótkie polecenie wystarczyło, by wzdłuż kręgosłupa Eve przebiegł nieprzyjemny dreszcz. Mogła wiele zarzucić temu mężczyźnie, ale co do jednego nie miała wątpliwości: nie rzucał słów na wiatr. Pobrzmiewająca w jego głosie groźba mówiła sama za siebie. Tyle też wystarczyło, by posłusznie zastygła w bezruchu, ograniczając się wyłącznie do nienawistnego spojrzenia, którym odważyła się obdarować nieśmiertelnego. Co prawda prawie natychmiast tego pożałowała, czując jak pod wpływem pary lśniących, intensywnie niebieskich oczu robi jej się to gorąco, to znów zimno, ale próbowała o tym nie myśleć.

Cisza dzwoniła jej w uszach. Wciąż czuła się oszołomiona, ale nie miała pewności, co było tego przyczyną – gwałtowne przenosiny czy coraz to intensywniejszy strach. Lana, Marco, Lana, Marco..., tłukło je się w głowie. To i wspomnienie raz po raz staczającej się ze schodów dziewczynki, która...

Nie, o tym nie chciała myśleć.

– Dlaczego tu? – usłyszała spięty głos Aurory. Nie uniosła głowy, choć miała na to ochotę. Ostatecznie wbiła spojrzenie we własne dłonie, uwięzione w zdecydowanym uścisku Drake'a. – Nie wiem, co chodzi ci po głowie, ale nie taki był plan. Nie będzie twoją kolejną zabawką, Drake.

„Kolejną zabawką". Jak miała to rozumieć? Nie miała pewności, ale coś w sposobie, w jaki wampirzyca wypowiedziała te słowa, wzbudziło w Eveline jeszcze silniejszy niepokój. To kanibal, tak? Nie zainteresuje ją twoja krew, pomyślała, próbując przekonać do tego samą siebie, ale wcale nie była tego taka pewna. Wiedziała jedynie, że znalazła się w najgorszym możliwym położeniu – w miejscu, w którym jak nic nie czekało jej niczego dobrego.

Usłyszała warknięcie – gniewne, ostrzegawcze i bynajmniej nie należące do Drake'a. Tym razem uniosła głowę, spoglądając wprost na zastygłego kilka metrów dalej Castiela. Dyszał ciężko, blady, z rozszerzonymi oczyma i grymasem na twarzy. Dłonie zaciskał w pięści, sprawiając wrażenie kogoś, kto najchętniej rozerwałby kogoś gołymi rękoma. Z drugiej strony – co zaskoczyło Eve bardziej niż cokolwiek innego – w całym tym szaleństwie wydawał się zadziwiająco wręcz bezradny. Jak dziecko, które mogło się złościć, bić i krzyczeć, ale tak naprawdę było z góry skazane na niepowodzenie.

Jak w tamtym pokoju, gdy zastała go szlochającego i tak rozbitego... Ludzkiego pod każdym możliwym względem.

– Gdzie...? – wydyszał, gniewnie spoglądając na Drake'a. – Gdzie ona jest?

Twarz wciąż trzymającego Eveline nieśmiertelnego pozostała niewzruszona. W milczeniu zmierzył Castiela wzrokiem, zupełnie jakby spoglądał na niegroźnego, nic nieznaczącego robaka albo coś, co bez większych wyrzutów sumienia mógł zignorować.

FOREVER YOU SAID [KSIĘGA I: INKANTACJA]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz