☾ Rozdział XXVIII

146 13 12
                                    

MARCO

Nic nie układało się zgodnie z tym, czego oczekiwał. Miał wrażenie, że wszystko zepsuł, chociaż sam nie był pewien, w którym momencie popełnił najpoważniejszy błąd. Czas nie stanowił jego sprzymierzeńca, dodatkowo wszystko komplikując i sprawiając, że wampir czuł się coraz bardziej niespokojny. W zasadzie miał ochotę wytargać tę cholerną dziewczynę z mieszkania, porządnie nią potrząsnąć, a potem raz jeszcze spróbować wszystko jej wytłumaczyć. Jeśli nie chciałaby słuchać, wtedy równie dobrze mógł przerzucić ją przez ramię, a potem gdzieś zamknąć, co najmniej jakby była nieposłusznym, wyjątkowo irytującym dzieckiem.

Cholera jasna, nie miał czasu i siły na to, żeby uganiać się za jakąkolwiek śmiertelniczką. Czasami miał wielką ochotę to wszystko rzucić i zająć się sobą – bez zbędnych zobowiązań, które zwłaszcza teraz dawały mu się we znaki. Sytuacja zaczynała być przytłaczająca, a to, że jego – jakby nie patrzeć – podopieczna nie chciała z nim współpracować, jedynie wszystko dodatkowo komplikowało. Chociaż musiała zdawać sobie sprawę z tego, że jest w poważnym niebezpieczeństwie, wciąż nie dopuszczała tego do świadomości. Co prawda nie powinien się dziwić, że miała wystarczająco dużo rozsądku i instynktu samozachowawczego, żeby chcieć trzymać go na dystans, ale mimo wszystko...

Być może to, co zaplanowała, w gruncie rzeczy stanowiło najrozsądniejsze, co mogłaby zrobić. Jeśli chciała uciekać, proszę bardzo – z daleka od Haven byłaby bezpieczniejsza, ale Marco podświadomie czuł, że to wcale nie miało być takie proste. Drake już teraz na nią polował, a incydent z cmentarza jednoznacznie świadczył o tym, że wampir doskonale zdawał sobie sprawę z tego, kim ta śmiertelniczka była – i że nie zamierzał pozwolić na to, żeby ta tak po prostu odeszła.

Długo jeszcze kręcił się w pobliżu mieszkania Danielle, woląc upewnić się, że nikt nie spróbuje szukać Eveline w tym miejscu. Był już przyzwyczajony do czuwania, obserwowania i ewentualnej walki, raz po raz dla pewności ściskając ukryty pod kurtką kołek. Ta broń zwykle okazywała się najbardziej skuteczna, a w razie potrzeby, miał jeszcze posrebrzany sztylet i – tak na najgorszy wypadek – odrobinę gazu, zawierającego niebezpieczny dla nieśmiertelnych związek srebra, chociaż tego ostatniego akurat wolał unikać. Po kilku nieszczęśliwych wypadkach i ryzyku znalezienia się w polu rażenia, korzystanie z tej broni bywało problematyczne.

Mimo jego obaw, noc okazała się spokojna – przynajmniej na pierwszy rzut oka. Nie przeszkadzał mu ani panujący późną porą chłód, ani opady deszczu. Czekał, kryjąc się w cieniu i mając nadzieję, że Eveline jednak nie była na tyle głupia, żeby spróbować wychodzić na zewnątrz. Podczas rozmowy w jej śnie – krótkiej i bezowocnej, ale to musiało mu wystarczyć – zorientował się, że nade wszystko zależało jej na ucieczce, przez co konieczność zwłoki była dla niej prawdziwą udręką. Wolał nie sprawdzać, jak bardzo zdesperowana była i czy przypadkiem do głowy nie przyszłaby dziewczynie myśl tak głupia, jak próba dostania się do auta i ucieczki pod osłoną nocy.

Do świtu wciąż pozostawało kilka godzin, dzięki czemu czuł się względnie pewnie. Nie pocieszała go myśl o tym, że Drake i jemu podobni potrafili poruszać się za dnia – co prawda wyłącznie wtedy, gdy niebo było zachmurzone, ale taki stan rzeczy stanowił w Haven codzienność. Wiedział, jak bardzo niebezpieczne mogło się to okazać, nie wspominając o tym, że niezmiennie przerażała go cena, jaką przyszło im za to zapłacić. Nie wyobrażał sobie, żeby ktokolwiek mógł upaść aż tak nisko, by doprowadzić do sytuacji, w której dla możliwości przeżycia musiałby żerować na przedstawicielach własnej rasy. Takie istoty nie bez powodu nosiły miano potępionych, przez resztę wampirów będąc postrzegane gorzej niż nawet najbardziej bezczelni, perfidni zdrajcy.

FOREVER YOU SAID [KSIĘGA I: INKANTACJA]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz