☾ Rozdział LXXVII

68 5 0
                                    

ISABELLA

Utrzymanie się na powierzchni przychodziło jej coraz łatwiej. Co prawda wciąż czuła się jak walcząca o życie topielica – wynurzała się tylko po to, by po chwili znów pochłonęła ją bezkresna pustka – ale w ostatnim czasie zachowanie przytomności wydawało się prościej. Bella nie miała pojęcia czy to przyzwyczajenie, czy oznaka zbliżającego się końca, ale to nie miało znaczenia.

Chwilami nie była pewna, co robiła i co działo się wokół niej. Pamiętała jedynie ten głos – męski, stanowczy, ale i na swój sposób kojący. Sprawiał, że czuła się bezpieczna, choć za nic w świecie nie potrafiła określić, do kogo należał. Kilkukrotnie miała ochotę o to zapytać, ale myśli umykały z jej umysłu wraz z przytomnością, nim była w stanie sformułować je w pełni.

W całym tym szaleństwie jeszcze jedna rzecz wydawała się stała i w pełni naturalna. Krew. Bella była w stanie wyczuć ją dosłownie na kilometr, zwłaszcza że słodki zapach przyciągał ją bardziej niż cokolwiek innego. Co więcej za każdym razem dostawała dość, by poczuć się lepiej. Kiedy tylko wyczuwała, że jej źródło znajdowało się wystarczająco blisko, osłabione ciało reagowało samoistnie. I choć chwilami nie wyobrażała sobie, że miałaby zdobyć się choćby na podniesienie ręki, kiedy przychodziło co do czego, wampirzyca ot tak prostowała się niczym struna, by jak najszybciej móc dostać się... do tego.

A potem w końcu nieprzyjemnie pulsujące, samoistnie wydłużające się kły znajdowały ukojenie, mogąc zatopić się w miękką tkankę. Wtedy Bella mogła pić – łapczywie, trawiona raz po raz powracającym, niezaspokojonym głodem. Przez krótką chwilę nie myślała o niczym innym prócz tego, by dostarczyć ciału jak najszybciej słodkiej posoki. Więcej i więcej, póki jeszcze miała szansę, zanim...

Cóż, zanim następował koniec.

– Wystarczy. Później dostaniesz jeszcze trochę – padało prędzej czy później i choć początkowo zawsze miała ochotę protestować, ostatecznie nauczyła się stosować do tego polecenia.

Nie żeby w ogóle miała inny wybór. Mężczyzna, który się nią zajmował – jej samozwańczy Opiekun, jak uświadomiła sobie w którymś momencie – miał nad nią znaczącą przewagę. Bella czuła to za każdym razem, kiedy cudze dłonie stanowczo zaciskały się na jej nadgarstkach, zmuszając do poluzowania skrawka koszuli, który czasami udawało jej się pochwycić. Wtedy zwykle uprzytomniała sobie, że jakimś cudem zdołała poderwać się do siadu, by dostać się do zachęcająco pulsującej pod warstwą skóry tętnicy. Kilka razy przekonała się, że siedziała wtulona w czyjś tors, tuląc się trochę jak bezbronne dziecko, choć te z natury nie miały w zwyczaju chłeptać jakiejkolwiek krwi.

Później zawsze wracała słabość, nieważne jak bardzo kobieta pragnęła pozostać przytomna. W przebłyskach zdrowego rozsądku próbowała przymusić się do otwarcia oczu, by móc rozejrzeć się dookoła, ale mało kiedy znajdowała na to dość siły. Zresztą nieważne jak wiele razy udawało jej się dostrzec siedzącego obok mężczyznę, jej uwaga była w stanie skupić się tylko na jednym – na tych przenikliwych, ciemnych oczach. Rysy twarzy niezmiennie umykały z pamięci Belli, będąc niczym nic nieznaczący dodatek, na który jej umęczony umysł nie miał siły. Frustrowało ją to, ale również na przeżywanie kolejnych rozczarowań nie miała ani czasu, ani energii.

To przebudzenie było inne. W oszołomieniu nie potrafiła wychwycić różnicy, ale całą sobą wyczuła zmianę – coś jak wiszące w powietrzu napięcie. Jak cisza przed burzą. Wyczuła wyraźne poruszenie i to wystarczyło, by wytrącić ją z równowagi. Co prawda wciąż leżała na łóżku, czując się trochę tak, jakby balansował na krawędzi przepaści, bardzo bliska tego, by znów zapaść się w pustkę, ale zarazem pozostawała zaskakująco przytomna – bardziej niż wtedy, gdy podświadomie wyczuwała kolejną porę karmienia.

FOREVER YOU SAID [KSIĘGA I: INKANTACJA]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz