☾ Rozdział LXXXIV

81 6 2
                                    

EVELINE

Stał tam – milczący i wyniosły, na swój sposób dziwnie odległy. Wyraźnie widziała jego smukłą sylwetkę, a jednak nawet mimo tego, że wodziła wzrokiem po całej jego postaci, ta wydawała się rozmazywać jej przed oczami. Chciała zarzucić to na zmęczenie i upływ krwi, ale jakaś cząstka Eve protestowała przed takim rozwiązaniem. Prawda była taka, że wszystko sprowadzało się wyłącznie do tego mężczyzny.

Nigdy wcześniej nie miała do czynienia z kimś takim. Gdy tylko na niego spojrzała, poczuła się... dziwnie. Być może powinna się bać, ale to nie strach wysunął się na pierwszy plan. W grę wchodziło coś innego, choć nie od razu zdecydowała się to nazwać, gdy zaś w końcu znalazła odpowiednie słowo, to przyniosło ze sobą wyłącznie konsternację.

Nostalgia.

Silniejsza niż wtedy, gdy przekraczała granicę Haven. Intensywniejsza niż uczucie, które ogarniało ją za każdym razem, gdy czytała linijki matczynego listu – znajome słowa, które raz za razem wzmagały ucisk w piersi. Nawet niż napięcie, w którym pierwszy raz od lat przekraczała próg rodzinnej rezydencji.

W chwili, w której spojrzała w oczy stojącego przed nią demona, Eveline Night w końcu poczuła, że wróciła do domu.

Momentalnie wszystko inne zeszło na dalszy plan. Słyszała szepty – posługujące się obcymi językami głosy – ale te przypominały szum grającego w tle telewizora. Nie miały znaczenia. Nic nie miało, bo świat nagle skurczył się do tego niewielkiego skrawka przestrzeni i istoty w zasięgu jej wzroku. Wtedy pomyślała, że najpewniej znów śniła, ale ta myśl nawet w najmniejszym stopniu nie wydała się Eveline niepokojąca.

Odkąd przybyła do tego miejsca, uciekała – przed mętlikiem w głowie, szeptami w głowie i zagrożeniem, którego nigdy tak naprawdę nie rozumiała. Niezadane nigdy pytania paliły ją od środka, komplikując to, czego i tak nie potrafiła pojąć. A teraz była tutaj i choć wciąż niczego nie wiedziała, patrząc na Leliela wcale nie miała ochoty dalej uciekać.

Mężczyzna poruszył się, z zaciekawieniem przekrzywiając głowę. Na jego ustach pojawił się ujmujący uśmiech, który sprawił, że ucisk w piersi Eve przybrał na sile. Gwałtownie zaczerpnęła tchu. Z opóźnieniem uświadomiła sobie, że w którymś momencie bezwiednie zrobiła krok naprzód.

– Nie krępuj się.

Zamrugała. Jego głos był cichy i zaskakująco łagodny. Nie rozbrzmiał w jej głowie, choć właśnie tego się spodziewała. Okazał się zwyczajny, choć przy tym piękny; głęboki w sposób, którego nie dało się nie docenić.

Coś się zmieniło, chociaż nie od razu to do niej dotarło. On się zmienił i nagle była w stanie na niego patrzeć. Mgła ustąpiła, a Eveline w końcu spojrzała na Leliela w pełnej krasie. Zatrzymała się w pół kroku, zupełnie jakby na jej drodze wyrosła niewidzialna ściana.

Pod wieloma względami przypominał światłocień. To było pierwszym, co przyszło jej do głowy, gdy w pełni świadomie zmierzyła go wzrokiem. Blada, niemalże woskowa cera kontrastowała z kruczoczarnymi włosami. Nosił się na czarno, co jedynie potęgowało to wrażenie, zwłaszcza gdy skupiła się na jego twarzy. Zdecydowane rysy podkreślał nikły, jednodniowy zarost; Eve w oszołomieniu odkryła, że ma ochotę go dotknąć.

Zacisnęła dłonie w pięści, ale nawet wtedy pragnienie nie zniknęło. Jakby tego było mało, mogła przysiąc, że demon dostrzegł ten ruch. Kąciki jego ust znów drgnęły, na ułamek sekundy unosząc się ku górze.

FOREVER YOU SAID [KSIĘGA I: INKANTACJA]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz