☾ Rozdział LIV

95 7 5
                                    

EVELINE

Dookoła panowała nienaturalna wręcz cisza. Eveline czuła się dziwnie, słysząc swój własny, wciąż przyśpieszony oddech. Chociaż jakaś jej cząstka wiedziała, że nie ma żadnych powodów do niepokoju, mimowolnie wypatrywała oznak tego, że cokolwiek mogłoby być nie tak. Co prawda podejrzewała, że nasłuchiwanie kroków wampira albo jakiejkolwiek innej nadnaturalnej istoty nie miało sensu, ale i tak oczekiwała... czegokolwiek.

Nie sądziła, że kiedykolwiek naprawdę zatęskni za tym miejscem. Tym bardziej zaskoczyła ją niemalże czysta irytacja, którą poczuła na widok naruszonego salonu. Nic nie wskazywało na to, by cokolwiek uległo zmianie po jej spotkaniu z Aurorą. Widziała odłamki wazonu, który osobiście robiła na głowie wampirzycy i choć w pierwszym odruchu ten widok przyprawił ją o dreszcze, jednocześnie poczuła ni mniej, ni więcej, ale czystą satysfakcję. Kto powiedział, że jako człowiek była całkowicie bezbronna?

Mimowolnie pomyślała o kołku, który zyskała dzięki Castielowi, a który ostatecznie zabrał Liam. Machinalnie odwróciła się w stronę wampira, tym samym przekonując się, że ten bezszelestnie przemieścił się od drzwi, ostatecznie jak gdyby nigdy nic rozsiadając na kanapie w salonie.

– Nie śpiesz się – rzucił, ledwo podchwycił jej spojrzenie. Eve nie mogła pozbyć się wrażenia, że niechciany „gość", którego miała, czuł się w tym miejscu wyjątkowo swobodnie. – Zajmę się sobą. I tak tymczasowo nie mam nic lepszego do roboty... W razie kłopotów, dam znać.

– Nie prosiłam o niańkę – mruknęła, nie mogąc się powstrzymać.

Liam jedynie wywrócił oczami.

– W porządku. Więc posiedzę sobie tutaj, bo mogę, a jak wyczuję kogoś, kogo być nie powinno, ulotnię się bez słowa.

Nie miała pojęcia, czy faktycznie byłby do tego zdolny. W zasadzie, jeśli miała być ze sobą szczera, absolutnie nie rozumiała tego mężczyzny – i to może w stopniu większym, niż miało to miejsce z Marco. Liam na swój sposób ją niepokoił, być może dlatego, że widziała o nim chociażby tyle, że miał w laboratorium w piwnicy. Z drugiej strony, to równie dobrze mogło mieć związek z bezpośredniością, z jaką ją traktował. Co więcej, już na wstępie dał do zrozumienia, że człowiek w domu wampirów nie był mu na rękę, chociaż przynajmniej na wstępie nie rzucił jej się do gardła. Cóż, nie to co Castiel...

Tak czy inaczej, bardzo łatwo mogła wyobrazić sobie Liama, który odchodzi, nie zamierzając przejmować się tym, czy spotka ją cokolwiek złego. Przecież jasno dał jej do zrozumienia, że jego obecność tutaj była kaprysem – ot zwykłą ciekawością, jakkolwiek powinna to rozumieć.

Jakie to ma znaczenie?, pomyślała z irytacją, zaciskając dłonie w pięści. Przecież tak czy inaczej chciała przyjść tutaj sama.

– Jak sobie chcesz – powiedziała z opóźnieniem, siląc się na beztroskę porównywalną do tej, którą okazywał wampir. – Ale najpierw oddaj mi mój kołek.

Liam uniósł brwi. Błysk w jego oczach jasno dał Eveline do zrozumienia, że właśnie zdołała go rozbawić.

– Jeśli zamierzasz szlachtować przeciwników z taką wprawą, jak to było ze mną...

– Nie kończ, tylko oddaj mi mój kołek – powtórzyła z naciskiem.

Prychnął, najwyraźniej urażony tym, że ktokolwiek śmiał mu wejść w słowo – i to zwłaszcza człowiek.

– Gdybyś nie była pod opieką Marco... – Zamilkł, po czym wzruszył ramionami. Zaraz po tym jak gdyby nigdy nic sięgnął do marynarki, by – ku zaskoczeniu Eve – jednak spełnić jej prośbę. Zesztywniała, kiedy wampir bez jakiegokolwiek ostrzeżenia rzucił bełt ku niej, zdołała jednak zareagować na tyle wprawnie, żeby zdołać pochwycić go w powietrzu. – Zauważ, że w tym momencie to moja dobra wola. Żaden przeciwnik nie odda ci broni, jeśli pozwolisz ją sobie wytrącić.

FOREVER YOU SAID [KSIĘGA I: INKANTACJA]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz