☾ Rozdział LXXVI

80 6 0
                                    

EVELINE

Przez twarz Marco przemknął cień. Bardziej stanowczo pochwycił brata, próbując postawić go do pionu. Eve przesunęła się bliżej, nagle niepewna, co powinna zrobić – pomóc czy może popędzić po kogoś innego. Znów zejść do kuchni po krew? W tamtej chwili nawet konieczność ponownego użycia mikrofalówki nie brzmiała aż tak źle, jak mogłoby się wydawać po pierwszym razie.

– Co się…?

Głos uwiązł jej w gardle. Potrząsnęła głową, jednocześnie bezskutecznie próbując zapanować nad drżeniem rąk. Rozprostowała dotychczas zaciśnięte w pięści dłonie tylko po to, by po chwili znów zacieśnić uścisk. W tamtej chwili nawet te bezsensowne ruchy wydawały się lepsze niż bierna obserwacja.

Marco nawet na nią nie spojrzał. Przez moment jeszcze wyglądał na zatroskanego, całą uwagę poświęcając bratu. Dopiero po chwili Eveline zauważyła istotną zmianę w jego zachowaniu. Może w grę wchodziły nerwy, a może wszystko sprowadzało się do wciąż obecnej w jej organizmie wampirzej krwi, ale natychmiast zorientowała się, że mężczyzna się spiął. Nagle wyprostował się niczym struna; wyraźnie pobladł, obrzucając Castiela co najmniej oszołomionym spojrzeniem.

– Ta krew… – Urwał, a jego błękitne oczy jak na zawołanie powędrowały ku Eveline. – Uciekaj. W tej chwili…

Nie dokończył. Sama również nie miała szans choćby zastanowić się nad znaczeniem jego słów, zwłaszcza że te w pierwszej chwili zabrzmiały jak marny żart. Zupełnie jakby mówił do niej w jakimś innym języku albo…

Tyle że to była rzeczywistość.

Równie prawdziwy okazał się moment, w którym Marco nagle zachłysnął się powietrzem, bez jakiegokolwiek ostrzeżenia ciężko osuwając na kolana. Eve odskoczyła tak gwałtownie, że z wrażenia omal nie potknęła się o własne nogi. Rozszerzonymi oczyma spojrzała wprost na wciąż chwiejącego się Castiela.

Palce wampira wciąż zaciskały się na drewnianym kołku, który tak po prostu zagłębił w plecach niczego niespodziewającego się brata.

Czemu…?

To pytanie zawisło gdzieś między nią a Castielem, ale ostatecznie nie padło. Nie była w stanie sformułować go do końca, zresztą czy odpowiedź miała jakiekolwiek znaczenie? W tamtej chwili Eveline nie czuła się gotowa, by przyjąć jakąkolwiek – nieważne jak szczerze czy sensownie ta mogłaby zabrzmieć. Chwiejąc się równie mocno, co i wpatrzony w nią Castiel, była w stanie co najwyżej spoglądając to na Marco, to znów na stojącego nad nim niczym kat brata.

Mężczyzna milczał. Po prostu tam stał, spoglądając nie tyle na leżącego u jego stóp wampira, co rosnącą na dziedzińcu trawę. Przez chwilę wydawał się równie odległy i milczący, co i podczas ostatniej rozmowy z Eve, kiedy zastałą roztrzęsionego wampira w tamtej sypialni. Teraz wydawał się przede wszystkim bezradny, trochę jak dziecko, które zrobiło coś, za co oczekiwało nagany – i niczego ponadto. Jakby w tym, co się stało, nie dostrzegał niczego aż tak złego.

– Przepraszam – powtórzył, ale Eveline nie była w stanie stwierdzić do kogo tak naprawdę się zwracał. Równie dobrze mógł mamrotać do siebie.

Jego głos ją otrzeźwił. To jedno słowo – wypowiedziane cichym, wypranym z jakikolwiek emocji tonem – wytrąciło kobietę z równowagi bardziej niż cokolwiek innego. Nie myślała o tym, co robiła, kiedy skoczyła na Castiela niczym rozwścieczona kotka. Nawet nie brała pod uwagę, że przecież próbowała mierzyć się z wampirem – tym samym, który już próbował ją zabić i z równym powodzeniem mógłby rozerwać ją na kawałeczki, gdyby nabrał na to uwagi.

FOREVER YOU SAID [KSIĘGA I: INKANTACJA]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz