☾ Rozdział LXXIII

84 5 3
                                    

MARCO

To przypominało przebudzenie z koszmaru – jednego z tych, których nie śnił od bardzo dawna. Nie potrafił sobie przypomnieć, kiedy ostatnim razem przyszło mu otworzyć oczy w takich warunkach. Tym bardziej nie pamiętał, co miałoby szansę wywołać w nim tak wiele sprzecznych emocji. Och, może ta krótka rozmowa z Eve, którą odbyli nie tak dawno temu – moment, w którym znalazł ją błąkającą się po korytarzu – ale nawet wtedy nie pozwolił sobie na powrót do przeszłości. Otwieranie starych ran nigdy nie było dobrym pomysłem, a Marco nauczył się tego już dawno temu.

Nie od razu pojął, co działo się wokół niego. Przez moment trwał w bezruchu, wciąż zaciskając powieki i walcząc o złapanie oddechu. Równie wyraźnie słyszał dyszenie Eveline – to i przyśpieszone bicie trzepoczącego się w piersi dziewczyny serca. Oboje milczeli, on dodatkowo świadom targających nią emocji, zupełnie jakby te stały się jego częścią. Wciąż przenikał jej umysł, niezdolny ot tak się wycofać, ale i nie mając odwagi skupić się na tym, co tak naprawdę działo się w głowie śmiertelniczki.

W którym momencie wszystko wymknęło się spod kontroli? Wciąż uważał, że miała prawo wiedzieć, ale gdy przyszło co do czego, szczerze zwątpił czy sposób, w jaki podzielił się z nią wspomnieniami, nie był zbyt okrutny. Wrzucenie Eve w sam środek swoich najmroczniejszych wspomnień, zdecydowanie nie było czymś, co powinien zrobić – i to nawet jeśli ona sama sobie tego życzyła. Obnażył się przed nią bardziej niż przed kimkolwiek innym, pozwalając żeby...

Mocniej zacisnął powieki. Uświadomił sobie, że drży, bezwiednie zaciskając dłoń w pieść – dokładnie jak całe lata temu, pozwalając, żeby jego palce zacieśniały uścisk wokół wciąż trzepoczącego się w cudzym ciele, wówczas wciąż żywego serca. Przez moment wydało mu się, że znów poczuł zapach krwi i tę dziwną lepkość, kiedy to krew Rebeki spłynęła po jego skórze. Czuł to tak wyraźnie, iż mógłby wręcz przysiąc, że znów klęczał w tamtym korytarzu, trzymając w ramionach konającą wampirzycę. Przez moment nasłuchiwał, czekając na... cokolwiek – gasnący szept albo ostatni oddech, dokładnie tak jak zapamiętał tamtej nocy. Chociaż myśl sama w sobie okazała się przerażająca, Marco i tak był pod wrażeniem tego, jak wiele szczegółów potrafił zachować wampirzy umysł.

Wtedy usłyszał szloch. To było ostatnim, czego tak naprawdę się spodziewał, choć dźwięk okazał się prawdziwszy niż cokolwiek tego, co wciąż mimowolnie rozpamiętywał. Kobiecy płacz dochodził jakby z oddali, przytłumiony i zdławiony, jakby sama zainteresowana robiła wszystko, by nad sobą zapanować. Jakkolwiek jednak nie było, szło jej to opornie. Jakby tego było mało, coś w tym dźwięku jedynie bardziej wytrąciło Marco z równowagi.

Otworzył oczy.

Wbrew temu, czego się spodziewał, wcale nie zobaczył burzy płomiennych włosów Rebeki. Te, które znajdowały się zaledwie kilka centymetrów od jego twarzy, były po prostu brązowe. Zamarł, przez kilka sekund bezmyślnie wodząc wzrokiem po drżącej, klęczącej na ziemi sylwetce, którą momentalnie rozpoznał. Coś ścisnęło go w gardle, gdy w końcu rozpoznał Eveline – zapłakaną, milczącą i tak przerażoną, że nawet w oszołomieniu był w stanie poczuć charakterystyczną dla strachu gorycz. Wypełniała powietrze, wzbudzając w nim równie silne poczucie winy, co i płacz, którego tak bardzo nie chciał słuchać.

Rozprostował palce, próbując pozbyć się niechciane uczucia, to jednak niewiele pomogło. Jego umysł wydawał się trwać w przeszłości – wciąż przy wspomnieniu, które ożyło z nową mocą, gdy zdecydował się wciągnąć w nie również Eve. Nie chciał tego robić, ale tak naprawdę nie pozostawiła mi wyboru. Przez moment to naprawdę wydawało się słuszne, zwłaszcza gdy naciskała, choć przez krótką chwilę wyglądając na wystarczająco zdeterminowaną, by takie posunięcie miało sens. Nie uciekała, pytając o rzeczy, które być może faktycznie powinny dotyczyć również jej, a jednak...

FOREVER YOU SAID [KSIĘGA I: INKANTACJA]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz