☾ Rozdział LIX

101 8 2
                                    

EVELINE

Nie przypuszczała, że to zrobi. W gruncie rzeczy nie zastanawiała się nad niczym, dając ponieść się emocjom i nie myśląc o konsekwencjach. Prawda była taka, że to, na co dawała mu przyzwolenie, wciąż wydawało się tak abstrakcyjne, że w pełni do niej nie docierało.

Aż do tej chwili.

Serce Eveline zabiło szybciej ze zdenerwowania. Gwałtowny dreszcz wstrząsnął całym ciałem, przebiegając wzdłuż kręgosłupa. Lekko przekrzywiła głowę, a wtedy spojrzenia jej i Marco się spotkały, ona zaś w końcu zobaczyła go takim, jakim był: z wysuniętymi kłami i błyskiem pożądania w błękitnych oczach. To było prawdziwe, bez ograniczeń i próby ukrycia faktycznych emocji. Pragnął jej i ta świadomość sprawiła, że Eve aż zakręciło się w głowie.

– Coś nie tak? – wychrypiał i to wystarczyło, by wyrwać ją z zamyślenia.

Zaprzeczyła, po czym odchyliła głowę w tył, ostatecznie podejmując decyzję. Słodki Jezu, w końcu miała do czynienia z wampirem. Co więcej, ufała mu, z kolei to, co właśnie pozwalała mu zrobić, było dla jego gatunku tak naturalne, jak dla niej oddychanie.

Wiedziała o tym, jednak instynkt robił swoje, nie pozwalając jej się rozluźnić. Machinalnie napięła mięśnie, po czym zamknęła oczy, wyczekując bólu – czegokolwiek, co przecież powinno towarzyszyć ukąszeniu. W końcu pierwszy raz zawsze boli, prawda?, pomyślała z przekąsem, próbując się w ten sposób uspokoić, ale coś w tych słowach sprawiło, że zamiast ukojenia, zapragnęła roześmiać się histerycznie, nagle jeszcze bardziej spięta.

Cisza dzwoniła jej w uszach. Miała wrażenie, że minęła cała wieczność, zanim Marco podjął decyzję i poczuła jego ciepłe dłonie na ramionach. Oddech musnął odsłonięte gardło, kolejny raz przyprawiając Eveline o dreszcze. Mocniej zacisnęła powieki, zmuszając się do siedzenia w miejscu i walki o każdy kolejny oddech. Puls jeszcze bardziej jej przyśpieszył, kiedy serce zaczęło niemalże rozpaczliwie trzepotać się w piersi, gotowe wyrwać się na zewnątrz.

Nie skrzywdzę cię.

Łagodny szept, który bez jakiegokolwiek ostrzeżenia wypełnił jej umysł, skutecznie wytrącił ją z równowagi. Już i tak była roztrzęsiona, ale coś w mentalnym głosie Marco i tak przyprawiło Eve o jeszcze silniejsze drżenie. O mój Boże..., przemknęło jej przez myśl, ale nie zdecydowała się wypowiedzieć tych kilku słów na głos. Coś ścisnęło ją w gardle, ale i to nie miało znaczenia, zwłaszcza że zaraz po tym wszystko potoczyło się błyskawicznie.

Gwałtownie zaczerpnęła powietrze do płuc, czując nacisk ust Marco na szyi. Nie ukąsił jej od razu, w pierwszej chwili niemalże czule muskając wargami odsłoniętą skórę – raz, drugi, trzeci... Obsypywał ją pocałunkami, tak delikatnymi, że chcąc nie chcąc musiała się rozluźnić. To było coś innego, niż wcześniejszy wybuch namiętności – ostrożniejszego, bardziej przemyślanego. A jednak poddała się temu z równą przyjemnością, pozwalając, by Marco w pełni przejął kontrolę, wkrótce po tym zachęcając ją do tego, by ułożyła się na materacu. Zatrzepotała powiekami, przez krótką chwilę wpatrując się w jego twarz, zwłaszcza że ta znalazła się na wysokości jej własnej. Błękitne oczy dosłownie przeszywały ją na wskroś, patrząc tak uważnie, że aż poczuła się nieswojo.

Nie miała wątpliwości, że robił to już wcześniej. Wyczuwała to w kolejnych ruchach – zbyt pewnych i przemyślanych, by mogły należeć do niedoświadczonego mężczyzny. Tak przynajmniej sądziła, bo sama nigdy nie znalazła się w podobnej sytuacji. Pomijająco kilka przelotnie skradzionych pocałunków, nigdy nie pozwoliła sobie na to, by zabrnąć dalej. Nie było nikogo, komu chciałaby się oddać, nie wspominając o... Cóż, oddaniu czegoś więcej, niż tylko swojego ciała – i to poniekąd dlatego, że nigdy nie spotkała wampira.

FOREVER YOU SAID [KSIĘGA I: INKANTACJA]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz