☾ Rozdział XXXIX

99 11 3
                                    

MARCO

Nie miał problemu z tym, żeby dopaść do niej, zanim upadła. Pochwycił Eve z łatwością, nie pierwszy raz zmuszony porwać ją na ręce, by przypadkiem nie zrobiła sobie krzywdy. Dosłownie przelewała mu się w rękach, całkowicie bezwładna, co mimo wszystko wzbudziło w wampirze wątpliwości. Słyszał, że jej serce bije miarowo i mocno, co utwierdziło go w przekonaniu, że wciąż żyła, ale...

Zawahał się, po czym spojrzał na jej szyję, szukając jakichkolwiek oznak tego, że przez ostatnie godziny wydarzyło się coś co najmniej niepokojącego. Sam nie był pewien, dlaczego w pierwszym odruchu pomyślał akurat o Castielu i jego często nieakceptowalnych przez Marco pomysłach, ale to było silniejsze od niego. Zwłaszcza po tym, jak mężczyzna omal nie udusił Eveline, był skłonny spodziewać się dosłownie wszystkiego, tym bardziej, że jego przyrodni brat nigdy nie przebierał w środkach. Jeśli dodać do tego wszystkiego fakt, że już raz zdążył dziewczynę ukąsić, Marco był skłonny posądzić go dosłownie o wszystko – i to zwłaszcza teraz, kiedy traktowanie kobiet w przypadku Castiela pozostawiało naprawdę wiele do życzenia.

Mimo wszystko poczuł ulgę, kiedy przekonał się, że skóra na gardle dziewczyny wyglądała na nienaruszoną. Wyraźnie widział biegnące pod cienką warstwą skóry błękitne żyły, tworzące skomplikowaną siatkę bliżej nieokreślonych wzorów. Zawahał się, przez krótką chwilę śledząc wzrokiem zarówno kolejne przecięcia, jak i pulsującą łagodnie tętnicę – aż nazbyt charakterystyczny punkt, którego naruszenie byłoby najprostszym sposobem na dostanie się do krążącej w ciele Eveline krwi. Oczywiście nie zamierzał sobie na to pozwolić, chociaż zarazem ignorowanie człowieka akurat w tym domu zawsze pozostawało problematyczną kwestią. Choć zdążył przywyknąć zarówno do kuszącej słodyczy, już dawno mając za sobą etap problemów z samokontrolą, nigdy nie ufał sobie w stu procentach. Próba oszukania natury nigdy nie prowadziła do niczego dobrego, ta zaś stworzyła wampiry po to, żeby polowały, nieraz nie potrafiąc odmówić sobie tego, co stanowiło podstawę ich przeżycia.

– Eve... Eveline – wycedził przez zaciśnięte zęby, próbując zwrócić na siebie uwagę dziewczyny. Chciał, żeby otworzyła oczy, by móc utwierdzić się w przekonaniu, że nic jej nie dolegało. Nie sądził, by zawracanie Liamowi głowy po raz drugi w ciągu jednej nocy, było dobrym pomysłem, zresztą zdecydowanie nie ufał temu wampirowi na tyle, by z chęcią powierzyć mu kogoś, kogo przecież usiłował chronić. – Obudź się, do cholery...

Rzadko przeklinał, ale w tej sytuacji miał wrażenie, że i tak nie pozostało mu nic innego. Nie miał pojęcia, co się stało, ale coś w wyrazie twarzy Eveline oraz spojrzeniu, które posłała mu na krótko przed utratą przytomności, skutecznie Marco zaniepokoiło. Wszystko w nim aż krzyczało, że coś jest nie tak – i to bynajmniej nie tylko dlatego, że rzadko widywał roztrzęsione śmiertelniczki, które błądziłyby po korytarzach twierdzy wampirów, wyglądając przy tym na bliskie szybkiego zejścia na zawał. Cóż, może po atrakcjach, które on i jego pobratymcy zaserwowali jej w ostatnim czasie, takie rozwiązanie wydawało się dość prawdopodobne, ale instynkt podpowiadał mu, że chodzi o coś więcej.

Niespokojnie rozejrzał się dookoła, woląc upewnić się, czy byli sami. Ostatecznie z braku lepszych pomysłów z wolna ruszył przed siebie, decydując się zanieść dziewczynę do pokoju i dopiero tam zastanowić się, co powinien zrobić w następnej kolejności. Uspokajała go myśl o tym, że mimo wszystko wyglądała na zdrową; nie czuł, by była rozpalona, choć – był gotów przysiąc! – kiedy w pierwszym odruchu otoczył ją ramionami, jej ciało dosłownie paliło. Nie potrafił tego wytłumaczyć, a tym bardziej wyjaśnić, co mogłoby być przyczyną takiego stanu rzeczy, to zresztą wydawało się najmniej istotne. Chyba nawet nie chciał wiedzieć, zamiast na bzdurach woląc skoncentrować się na tym, co najważniejsze.

FOREVER YOU SAID [KSIĘGA I: INKANTACJA]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz