- No, no... Widoczki ładne, towarzystwo nie do końca... - mruknęła Jenna sama do siebie, przemykając pomiędzy budynkami u stóp świątyni niczym cień. Otaczały ją niezwykłe, zielone góry, powietrze było świeże i ostre, lecz ona nie miała czasu na zachwycanie się tym wszystkim; na dachach ciasno postawionych roiło się od popleczników Grindelwalda.
Jenna za swoich czasów współpracy z Martinem nauczyła się nieco wtapiania w tłum, a tam tłumów, skandujących przy okazji nazwiska poszczególnych kandydatów na Najwyższą Szychę, nie brakowało. Nie był to zresztą też pierwszy raz, gdy musiała się ukrywać, jednocześnie będąc na widoku, a jednak... Tym razem denerwowała się bardziej.
Myląc drogę sługusom Grindelwalda niemalże co zakręt, starała się nie myśleć o tym, gdzie był Newt czy cała reszta, bo wiedziała, że oszaleje. Sama nie miała nawet pojęcia o tym, co było w jej walizce, kto wie, może to ona miała tę właściwą...? Z Dumbledorem nigdy nie było nic wiadomo.
Jenna miała wrażenie, że skręciła już po raz setny tamtego dnia - gdzieś po drodze minęła jej też Eulalie - gdy w jednej z szerszych ulic nagle poczuła, jak ktoś przykłada jej różdżkę do karku.
Przełknęła ślinę. No to wpadła, ale czy to był jej pierwszy raz? Włoska mafia nie na to ją przygotowała.
Powoli się odwróciła i zobaczyła trzech kolejnych mężczyzn w ciemnych płaszczach, wszystkich celujących różdżkami w jej stronę.
I to też nie był jej pierwszy raz.
- Okej, panowie, zluzujcie, zluzujcie, bo nerwicy przez tego waszego Grindelwalda dostaniecie. A wątpię, że chłop wam wypłaci odszkodowanie. - Uśmiechała się do nich, starając się uczynić tę sytuację o wiele mniej poważną niż była.
- Walizka - syknął jeden z nich, na co ona uniosła ręce w geście poddania się.
- Chcecie walizeczkę? Proszę bardzo, oddaję. - Położyła walizkę na ziemi. - I tak mi nie pasowała. Ciężkie to i niewygodne, jak całe moje życie.
Jeden z mężczyzn wyglądał, jakby wstrzymywał śmiech, przez co była z siebie dumna. Założyła ręce na piersi i oparła się o ścianę budynku, grzecznie czekając na to, co zrobią dalej. Mężczyzna, który stał za nią wyszedł na przód i burknął do pozostałych:
- Sprawdźcie ją najpierw.
To był moment, w którym Jenna denerwowała się najbardziej. Jeden z mężczyzn podszedł do walizki, zaczął ją otwierać, a jej zaparło dech w piersi; sama miała się właśnie dowiedzieć, co było w środku.
Wieko zostało odchylone i...
W środku, zamiast qilina, znalazły się węże.
Setki węży.
Wszystko wydarzyło się błyskawicznie: cała chmara węży o różnych kolorach i rozmiarach zaczęła wypełzać z walizki, sycząc przy tym złowrogo i rzucając się na każdego z popleczników Grindelwalda. Jenna patrzyła na to tak, jakby dziecko oglądało pudełko z niekończącymi się zabawkami.
- Moje małe kochane! - zawołała do węży. - No, wiecie, jak to mówią, wytresuj sobie węża, to cię pokocha, a tak to klapa - mówiła do spanikowanych, uciekających mężczyzn, którzy nie radzili sobie z wężami nawet różdżkami, bo nieustannie pojawiało się ich coraz więcej.
Jenna wykorzystała całe zamieszenie, by sama zamienić się w węża i niezauważona przepełznąć z dala od nich. Kiedy znalazła się już w bezpiecznym miejscu, prędko wróciła do swojej ludzkiej postaci, oddychając ciężko.
- Było blisko - szepnęła sama do siebie.
Uniosła głowę i spojrzała tam, gdzie wysoko na szczycie góry znajdowała się świątynia. Słyszała, jak ludzie przechodzący w pobliżu skandowali: Santos! Santos! Santos!... Powoli docierało do niej, że już za moment qilin, ten porwany, najprawdopodobniej wybierze Gellerta Grindelwalda na władcę czarodziejskiego świata...
CZYTASZ
Wytresuj sobie węża • Newt Scamander
Fanfiction🐍 Jenna Wharflock nie jest w stu procentach sympatyczną osobą z krystalicznie uczciwą przeszłością. Jednak jeśli już komuś pomaga - a jako magizoolog pomaga najczęściej zwierzętom - robi to dobrze. Jako Ślizgonka jest zdeterminowana osiągnąć każdy...