Rozdział 58

2 2 0
                                    

  Otwieram oczy. Po chwili je zamykam. Światło jest zbyt mocne. Bolą mnie źrenice. Podnoszę głowę. Opuszczam ją. Jest zbyt ciężka. Nie jestem w stanie jej utrzymać. Czuje jak ból rozdziera moją czaszkę. Co się tak właściwie stało? Co to było? Sen? O co chodzi? Do tej pory czuje strach. Kim był facet z mojego snu. Kompletnie go nie kojarzę. Widziałem w jego oczach mrok. Było coś w nim niepokojącego. Choć czułem, że jest niebezpieczny, to nie czułem się zagrożony. On nie mógł mnie skrzywdzić. Czułem to w jego zachowaniu. Robił to co konieczne lecz bez bólu. Pozostaje pytanie czy to na pewno byłem ja. Facet zwracał się do mnie per córko. Na dodatek te lustro. W nim było odbicie. Tylko, że nie moje. Za szkła patrzyła na mnie dziewczyna. Kim ona była? Kim był jej ojciec? Dlaczego matka była taka obojętna? Co robili policjanci w ich domu? Kim jest ta rodzina i co zrobiła? Na pewno nic dobrego. Tylko, że nie rozumiem jaką rolę odgrywam ja? Tyle pytań. Nie potrafię na nie odpowiedzieć. Nie potrafię wyłapać odpowiedzi. Do tego te dzwonienie w uszach. Przytykam do nich dłonie. Chcę uciszyć wszelkie dźwięki. Bez skutecznie. Rozwieram lekko oczy. Muszę się przyzwyczaić do świtała i wstać. Nie mogę leżeć na podłodze. Muszę się otrząsnąć. Zrobić jakiś ruch. Muszę iść do pokoju. Wystarczy, że się wespnę po schodach. Zarazem tak niewiele, a jednak jest to wysiłek ponad moje siły. I tak muszę spróbować.

Wyciągam dłoń przed siebie. Po omacku szukam poręczy schodów. Czuje jej chłód opuszkami palców. Wydaje się, że jest blisko. Przybliżam rękę bliżej. Ciężko przy tym oddycham. Czuje jak bolą mnie płuca. Coś pod nimi również. Przymykam oczy, aby po chwili szeroko je otworzyć. Łapie poręcz palcami. Niestety nawet jej nie muskam. Lecę na przód. Upadając uderzam głową o podłogę. Natychmiast zaczynam wymiotować. Gdy już pozbędę się treści żołądka upuszczam głowę wprost w kałuże. Wciągając zapach wywołuje kolejny spazm. Tym razem nawet nie podnoszę głowy. Wszystko wycieka w różne strony. Nie kontroluje tego. Jedynie czuje jak kałuża się powiększa. Z każdą spływającą kroplą. Włosy mam wilgotne. Czuje, że niedługo umrę. Nie wiem ile jeszcze wytrzymam. Zbyt długo nie pociągnę. Siły opuszczają mnie z każdą chwilą. Nie mogę nawet ufać własnym oczom. Resztkami sił przewracam się na plecy. Muszę się ograniczyć od wdychania wymiocin. Nie za wiele to pomaga. Czuje, że moje nozdrza nasiąkły tym zapachem. Przy każdym wdechu czuje smród. Mało brakuje do kolejnego ataku ze strony żołądka. Chyba muszę się z tym oswoić.

Zamykam oczy. Czekam na śmierć. W końcu nadejdzie. Wystarczy, że nie będę się ruszał. On mnie znajdzie. Takiego żałosnego. Leżącego we własnych odpadkach. Tak bezużytecznego. Nie wiem nawet czy się mną zainteresuje. Co ja mogę jej zaoferować? Nic. Kompletnie nic. Jestem nikim. O to kim jestem. Żałosnym nikim. Skonam we własnych rzygach. Na samą myśl o tym zaczynam się śmiać. Nie jest to zwykły wyraz radości. Jest to histeryczny, opętańczy rechot.

-Śmiejcie się!!!!!!!!!!!!!-wrzeszczę do postaci, które biernie mi się przyglądają.

Nie wiem kim są. Dla mnie to rozmyte plamy. Jednak nie przeszkadza mi to, aby mi rozkazywać.

-Nie stójcie tak-mówię zachrypniętym głosem- Zróbcie coś!!!!!!!!!!!!!!!

Dalej stoją. Ja zaś dalej się rechotam. Nie mogę się powstrzymać. Cienie delikatnie się przysuwają. Ja resztkami sił zaciskam palce w pięści. Zaczynam nimi młócić wymiociny. Staram się nimi obdarować rozmyte postacie.

-Macie się kurwa śmiać!!!!!!-drę się na nich.

Przybliżają się bliżej, jakby nie bali się ochlapania.

-Śmiać się!!!!!!!!!!!!!!!!!!!-wrzeszczę.

Nic. Dalej zdzieram gardło, a oni nic sobie z tego nie robią. Powoli upadam z sił. To koniec.

-Proszę, śmiejcie się-mówię po czym

Wtedy zaczynają szczekać. Nie jak zwykłe psy. Te dźwięk jest unikatowy.

To szczek Saby.

Nie opuściła mnie. Pamięta.

Uśmiecham się. Szczęśliwszy już nie będę.

Kim jestem?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz