Otwieram oczy. Łapie oddech. Wstaje i prostuje zesztywniałe kończyny. Maskuje przez chwilę spuchnięte kostki u palców. Czuję, jak pulsują. Na razie nie mogę nic na to zaradzić, prócz ochłodzenia pod kuchennym kranem, co robię. Przy okazji również wmuszam w siebie parę sucharów. Potrzebuje odzyskać siłę. Natychmiast. Ciało się tego domaga. Nie mogę mu odmówić. Nie teraz. Mózg i mięśnie muszą działać. Współpracować. Jeśli chcę przetrwać to muszę wykonywać polecenia organizmu. Nie ma innego wyjścia. Muszę również karmić umysł czymś więcej niż tylko „jedzenie". Dlatego też ruszam w stronę salonu. Tam siadam na kanapie. Zerkam na zegar. 2:35. Dość ekscentryczna pora. Choć i tak w domu przeważnie panuje mrok. Więc nie do końca się martwię taką porą. Być może jest trochę ciemniej niż zazwyczaj. Oczywiście to również nie jest powód do zmartwień. Zapalone światło odgania wszelkie cienie. Przy nim mogę wpatrywać się w półki pełne książek. Tomy, które czekają, aż ktoś je przeczyta. Tym kimś muszę być ja. Nikogo więcej nie ma. Może dlatego wstaje i przeglądam wszystkie książki. W końcu wybieram wszystkie odpowiednie. Przynajmniej według mnie. Siadam z nimi na kanapie. Biorę pierwszą z brzegu. Ma żółtą okładkę, na której pisze: „Historia matematyki". Wygląda na wiekowo. Na pewno z niej wiele się nauczę. Otwieram i zaglądam do środka. Na pierwszej stronie jest powtórzony tytuł. Jakby ktoś nie czytał okładki. Po przewróceniu kartki z początku wieje pożółkło bielą. Dopiero po chwili dostrzegam wytarte przez wiek litery. Choć raczej to znaki. Nie jestem pewien. Jedynie wiem, że nie mogę tego odczytać. Być może jest to zdanie w obcym języku. Nie mi to rozstrzygać. Przewracam jeszcze raz kartkę i teraz mogę czytać. Jeśli oczywiście się skupie. Litery są mocno wyblakłe. Po dłuższym czytaniu wpadam w rytm i już mi to nie przeszkadza. Czytam i wgłębiam się w historię królowej nauk, jakby powiedział to autor owej księgi. Choć i ja powoli zaczynam się przekonywać do tego stwierdzenia. Lektura może i jest trudna lecz to mi nie przeszkadza. Wręcz przeciwnie, pomaga mi rozruszać komórki w moim mózgu. O to właśnie chodziło. Plan był taki, aby nie zgłupieć do końca. Jeśli mam spędzić tu całe życie jako samotny człowiek, to wolę umrzeć nie jako ciemnota. Słownictwo w książce naprawdę zaczyna mi przypasowywać. Nie zauważam kiedy kończę wertowanie i wgłębianie tekstu. Być może za chwilę nie będę pamiętać jego zawartości lecz mi to nie przeszkadza. Mam wiele lat. Choćbym miał w dzień w dzień czytać to samo, to będę to robił. Nie zamierzam się poddawać. Gdy w końcu umrę, będę mógł to zrobić z pewną dozą satysfakcji. Może i będę durniem lecz na pewno nie tchórzem. Jakby określił to autor książki: „nikt nie umarł od braku słomianego zapału". Ja też nie umrę. O sobie będę mógł powiedzieć: „umrzemy wszyscy na nadmiar wiedzy". Tak to zdanie doskonale określa mój stan. Ja wybiorę formę śmierci, nie na odwrót. Nigdy nie zapomnę Saby. To mi wystarczy, by być szczęśliwy do samego końca. Nawet powoli zaczynam się oswajać z tym, że już nigdy nie spotkam swojej przyjaciółki. Jedynej istoty, którą kochałem. Wydaje mi się, że ona mnie też. Choć chciałbym płakać, to powstrzymuje się od tego. Nie mogę sobie pozwolić na zamoczenie kartek. Przynajmniej na razie. Póki nie wbije sobie wszelkich treści ukrytych w książkach do głowy. Dopiero, gdy je wszystkie spamiętam pozwolę sobie pofolgować. Puszczę granice emocji.
W tym celu sięgam po kolejną książkę. Po niej zaś przychodzi kolej na następną. Później również biorę książkę. Robię to w kółko i będę to robił. W dzień w dzień. To będzie mój rytuał. Póki nie zasnę czy nie umrę będę zgłębiał tajniki półkowych książek.
Teraz przychodzi do mnie sen. Zerkam tylko na zegar. 8:35. Wczesna pora.
Z taką właśnie myślą zamykam oczy. Śnię.
CZYTASZ
Kim jestem?
Mystery / ThrillerOn przesiaduje całymi dniami w domu. Musi zachowywać ciszę. Nie wolno mu wychodzić na zewnątrz. Jego jedynym towarzyszem jest pies, Saba. Z każdym dniem bohater popada w głębszą paranoje. Zaczyna podejrzewać rodziców o różne rzeczy. Jego stan pogars...