Rozdział 82

2 0 0
                                    

Otwieram oczy. Zerkam na zegar. 8:30.

Ocieram czoło. Zamykam oczy. Chcę widzieć ciemność. Nic więcej. Potrzebuje tego. Mam dość. W dzień w dzień wstaje i nie widzę nic innego. Jestem sam. Samotny. Porzucony. Nawet świr od ptaków mnie nie odwiedza. Zrobiło się nudno. Monotonnie. Sny zrobiły się jakieś nie wyraźne. Choćbym chciał to nie potrafię ich sobie przypomnieć. Nie wiem o czym śniłem przez ostatnie dni, tygodnie. Jedynie godzina jest nie powtarzalna. Budzę się o poranku i gdy zerkam na tarczę zegara, ukazuje mi się zupełnie inna pora. Suchary z dnia na dzień smakują jeszcze gorzej. Czasami zastanawiam się czy naprawdę jestem na tyle głodny, aby je jeść. Wolałbym już umrzeć. Zamiast tego wzdycham i otwieram oczy. Wstaje i przegarniam włosy. Zamykam oczy i otwieram. Zamykam i otwieram. Zamykam i otwieram. Zerkam na ręce. Zamykam oczy. Otwieram. Zamykam. Otwieram.

Zerkam na bok. Na krzesło. Leży na nim koperta. Podchodzę. Podnoszę biały świstek. Otwieram. Wpatruje się w pustkę. Staram się ogarnąć kto zostawił pustą kopertę. Po co? O co chodzi? Zamykam oczy. Wzdycham. Szukam w zakamarkach umysłu sensu. Do mych uszu dociera dźwięk. Otwieram oczy i ruszam biegiem.

Wręcz frunę po stopniach schodów. Biegnę po korytarzu, aby ujrzeć zamykane drzwi wyjściowe. Podbiegam do nich i zaczynam szarpać klamkę. Na nic to. Drzwi ani drgną. Z frustracją kopie w nie nogami. Wręcz się wyżywam na nich. Choć nie czuje gniewu ani strachu robię to. Kopię niewinne drzwi. Jakby to one były winne wszystkiemu. Nie żaden człowiek czy zwierzę tylko wytwór czyjeś pracy. Powinienem kopać żywą istotę zamiast drzwi. Odpuszczam im i ruszam na górę. Muszę w pokoju zastanowić co zrobić. Po drodze zauważam ślady błota na schodach. Na górze widzę, że drzwi do gabinetu są otwarte. Wchodzę bez zastanowienia.

Nigdy nie byłem tutaj sam. Postanawiam to wykorzystać. Rozglądam się po pomieszczeniu. Ktoś tu był, więc musi coś tu być. Mam nadzieję, że tajemny osobnik nie zabrał ze sobą wszystkiego.

Podchodzę do biurka i siadam na krześle ojca. Dość wygodne. Próbuje otworzyć szufladę. Niestety bez klucza jest to niemożliwe. Oczywiście nie mam go. Wstaje i uderzam kopniakiem szufladę. Po opuszczeniu emocji podchodzę do małej szafki. Ściągam książki po kolei z półki. Każdą wertuje. Chce coś znaleźć za wszelką cenę. Wszystkie tomy pomimo tego, że są dość grube, w środku nie mają nic prócz białych kartek. Książki w środku są czyste. Z tego co wiem powinny być zapełnione czarnym tuszem, lecz kim ja jestem, aby o tym decydować. Odkładam na półkę wszystkie bezwartościowe tomy. Zamykam oczy i biorę oddech. Nie wiem co mam robić. Czy naprawdę nic tu nie ma? Jeśli tak, to dlaczego ojciec zamykał te pomieszczenie na klucz? Tu nie ma nawet czego zniszczyć. Nie mógł tego chronić tego pomieszczenia przede mną. Tu musi być coś czego nie zauważam. Tylko co? Otwieram oczy i się rozglądam. Kręcę głową kilka razy, aby się upewnić, że tu niczego nie ma. Zrezygnowany wychodzę z pomieszczenia. Muszę zrobić coś innego. Nie wiem dokładnie co.

Wchodzę do swojego pokoju. Kładę na łóżko, które bez Saby jest zbyt duże dla mnie samego.

Zamykam oczy i biorę oddech. Wstrzymuje powietrze w płucach. Nie mam ochoty go oddawać. Niestety muszę. Po długim trzymaniu zaczynam odczuwać mroczki przed oczyma.

Muszę coś zrobić, aby nie zwariować.

Wstaje i ruszam do gabinetu ojca.

Kim jestem?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz