Rozdział 66

1 1 0
                                    

Stoję na progu dostatecznie długo, żeby słońce ustąpiło księżycowi. To właśnie mrok, kompletna ciemność mnie otrzeźwia. W momencie, gdy wszystko zniknie pod ciemnym płaszczem moje ciało wstaje z emocjonalnej drzemki. Każdy mięsień nakłania mnie do ruchu. Oczywiście robię go, wycofując się w głąb domu. Jak na pamięć kieruję się do swojego pokoju. Nie muszę nawet myśleć o podnoszeniu stóp na schodach. Nogi robią to automatycznie. Jestem im za to wdzięczny. Sam nie jestem w stanie. Czuje się jakbym był zamknięty w bańce. Za nic nie potrafię wypuścić emocji. Mój umysł jest odrętwiały. Jedynie co do mnie dociera, to dojście do pokoju. Tam będę mógł się zawinąć w pościele jak w bezpiecznym kokonie. Choć przez jakiś czas poczuje się bezpieczny. Nie będę musiał walczyć ze zwiadami. Będę tylko leżał bezczynnie. Tylko tyle. Nic więcej. Być może powinienem wykonać ruch. Jakoś odpowiedzieć. Jest tylko jeden problem. Nie widzę sensu. Nie chcę się pakować w grę, którą przegram. Raz się postawiłem. Więcej tego nie zrobię. To szkodzi mojemu zdrowiu. Życie wisi na cienkim włosku. Pora zrozumieć, że to koniec. Przegrałem. Jedynie na co mogę liczyć to litość. Intruz mi odpuści. Czuje to. W końcu mu się znudzi. Wystarczy, że nie będę odpowiadał na jego zaczepki.

Dochodzę do pokoju. Stoję nad łóżkiem. Wpatruje się w pościel. Jest brudna. Zresztą jak większość rzeczy w domu. W tym momencie zdaje sobie sprawę, że zniknęły moje wymiociny. Czyżby ktoś je posprzątał? Jeśli tak to kto? Intruz, który zostawił martwego ptaka? Przygotowywał miejsce zbrodni? Chciał, aby czerwone ślady nie były rozpraszane przez brud? Jeśli to wszystko prawda, to musiał mocno się napracować. Najwidoczniej chce coś przekazać i nie chce, aby cokolwiek mu w tym przeszkodziło. Ma sztywno określony plan. Wszystko musi się zgadzać.

Natomiast mi brud przypomina, że jestem zupełnie sam. Nikogo tutaj ze mną nie ma. W szczególności Saby. Na samo wspomnienie jej imienia przez moje ciało przechodzi dreszcz. Po chwili w oczach pojawiają się łzy. Wraz z słoną wodą nadchodzą obrazy. Skaczą wokół mnie. Atakują. Gdy dotrze do mnie obraz gasnących psich oczu, padam na kolana. Chowam twarz w dłoniach. Tym razem się nie powstrzymuje. Rozpaczam na całego. Ramiona mi drżą. Łzy ściekają pomiędzy palcami. Z czasem przychodzi szloch. Spazmy bólu atakują moje serce. Nie potrafię wmówić sobie, że to był tylko sen. To było tak realistyczne. Czułem każdym skrawkiem ciała otoczenie. Razem z krwią płynął strach. Autentyczny.

W pewnym momencie wyrywam twarz z rąk. Unoszę głowę w górę i zaczynam wściekle wrzeszczeć. Z mojego gardła wydobywa się zwierzęce wycie. Tak nieludzkie. Niezwyczajne. Robię to, dopóki starczy mi głosu w gardle. Przestaje, gdy wszelakie uczucia mnie opuszczą. Odejdą w niepamięć, wraz z treścią żołądka. Dopiero tak czysty, wysnuty z wszelakiego bólu, wstaje z podłogi.

Podchodzę do łóżka i ściągam z niego kołdrę. Wpierw wycieram czerwoną kałużę. Następnie swoje wymiociny. Strasznie pachną. Po uporaniu się z nimi zaczynam wycierać ślady stóp. Robię to na kolanach. Ślad za śladem. Na schodach muszę wstać. Schodzenie na kolanach nie jest praktyczne. Ani wygodne. Wystarczy kilka zgięć, aby wyczyścić wszystkie stopnie. Na dole mogę wrócić do klęczenia. Tu podłoga jest zimniejsza. Zapewne to przez otwarte drzwi. Nie przeszkadza mi to. Wręcz przeciwnie. Chłód robi mi dobrze. Dlatego też z żalem zauważam, że wytarłem wszystko. Na koniec wystarczy zawinąć martwego ptaka. Robię to z zamkniętymi oczyma. Nie mogę znieść widoku trupa. Na zakończenie sprzątania, kładę brudną kołdrę na progu. Same drzwi zamykam.

Gdy już się upewnię, że wszystko jest w porządku idę do kuchni. Zjadam tam kilka sucharów i popijam je wodą. Po posiłku siedzę dłuższą chwilę. Nie zastanawiam się zbytnio. Po prostu siedzę. W ciszy. Napawam się ciemnością. Przyglądam się snującym cieniom. Nasłuchuje ledwo słyszalnych szmerów. Niczego więcej nie potrzebuje. Oprócz kąpieli. Strasznie śmierdzę.

Wstaje i ruszam w końcu do łazienki. Biorę prysznic. Tym razem odkręcam ciepło wodę. Potrzebuje jej, aby się rozluźnić. Czuje się jak w transie. Stoję i przyjmuję na ciało hektolitry wody. Wychodzę dopiero, gdy ciało zaczyna marszczyć.

Nie zakładam brudnych ubrań. Wycieram się tylko ręcznikiem. Gdy uznam, że jestem wystarczająco suchy ruszam do pokoju. Kładę się na łóżko. Zerkam na zegar. 2:30. Mogę iść spać. Robię to wpatrując się w sufit. 

Kim jestem?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz