Rozdział 63

1 1 0
                                    

  Po zjedzeniu dostatecznej ilości sucharów, siedzę dłuższy czas. Dopiero kolejne wymioty sprawiają, że wyrywam się z amoku. Choć przez jakiś czas czułem się lepiej. Niestety dopadła mnie rzeczywistość. Zwykła prawda o mnie. Jedynie co może mi pomóc, to sen. Muszę się położyć. I to nie na podłodze.

Zaciskając zęby zmuszam się do wstania. Powolnymi ruchami ruszam w przód. Do wyjścia. Idę powoli, podpierając się wpierw stołem, zaś później ścianą. Z każdą sekundą co raz mocniej wiruje świat w mojej głowie. Z utęsknieniem zerkam na schody, od których dzieli mnie jeszcze sporo. Wiem, że nie mogę się poddać. Oblizuje więc usta, przymykam na chwilę oczy, aby choć trochę unormować obraz. Od razu także zaczynają mnie atakować obrazy. Obcy ludzie, martwa sowa, dziewczyna w lustrze. Pojawia się również zegar, a także ten przeklęty napis: „Odpowiedzi". Wiem, że nie mogę sobie pozwolić na rozpacz. Dlatego otwieram szybko oczy i ocieram napływające łzy. Uderzam się nawet w policzek. Muszę się ogarnąć. Ruszyć dalej. Moja misja do dojście do pokoju.

Zdecydowanym zrywem ruszam w stronę schodów. Tracę przy tym pokłady energii. Wiem, że będę jej potrzebował, lecz nie chcę się tym zamartwiać. Nie teraz. Na żale przyjdzie pora. Póki co muszę się dostać na górę. Pomaga mi w tym poręcz. Tym razem widzę ją wyraźnie. Jeszcze pewniej zaciskam na niej palce. Tym razem nie spadnę. Nie przewrócę się. Dojdę. Muszę to zrobić. Nic innego mnie nie obchodzi. Choć z każdym z stopniem tracę siły, to nie poddam się.

Dochodzę na sam szczyt cały zipany. Pot leci ze mnie jak woda w kranie. Wszystkie mięśnie mnie bolą. Głowa pulsuje. Wzrok traci wyrazistość. Mdłości szykują się do ataku. Przełykam je. Ocieram twarz otwartą dłonią. Ruszam w stronę pokoju. Tak mało mi brakuje. Jestem co raz bliżej. Przytrzymuje się ściany. Ocieram napływające łzy. Przełykam ślinę.

Upadam. Ciało styka się z podłogą. To samo robią wymiociny. Wypuszczam je. Nie mam już siły walczyć z nimi. Ustępuje im. W końcu przestają. Ocieram łzy. Podnoszę głowę. Wzdycham. Zaczynam się czołgać. Powoli, ale do skutku. Zaciskam zęby, gdy już jestem na finiszu. Dobrze, że drzwi są otwarte. Dzięki temu wystarczy, że przeczołgam się przez próg, aby być w pokoju. Wtedy już tylko zostaje zwykła droga do łóżka. Gdy udaje mi się w końcu do niego dowlec, resztką sił wciągam się na nie.

Tam wystarczy tylko zetknięcie z poduszką, abym zapadł w sen.

Kim jestem?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz