Rozdział 20

4 0 0
                                    

  Otwieram oczy. Jest to pierwsza myśl jaka mi przychodzi mi do głowy.

Leżę w swoim łóżku, pod swoją kołdrą i na swojej poduszce.

Jestem w swoim pokoju.

-Znów ci się śnił sen?- słyszę głos ojca dobiegający z ciemnego kąta.

-Tak- odpowiadam.

-Był realistyczny?- ojciec wychodzi z ciemności.

-Tak- mówię- Dlaczego pytasz?

-Płakałeś, przez prawie cały czas- odpowiada.

Dotykam swojej twarzy. Faktycznie jest wilgotna.

-Opowiesz mi go?- pyta.

Patrzę na niego. Nie wiem co mam o nim myśleć. Czymś mnie uśpił. Dlaczego? Czy mogę mu ufać? Mam wątpliwości.

-Śniłem o chodzeniu po lesie- mówię część prawdy.

Mam nadzieje, że takie wyjaśnienie wystarczy.

-Chodź ze mną- mówi ojciec.

Wstaję i ruszam za nim. Wychodzimy z mojego pokoju. Idziemy schodami w dół. Dochodzimy do drzwi wyjściowych. Stoimy chwile przy nich. Ojciec wygląda jakby nie do końca wiedział czy na pewno chce zrobić co zaplanował.

Otwieram usta aby zapytać o co chodzi, gdy nagle otwiera drzwi. Daje mi znak, abym wyszedł razem z nim na zewnątrz. Nie wiem, czy chce to zrobić. Czy to jakiś podstęp ojca? Co chce osiągnąć, wypuszczając mnie na dwór? Czy ma jakiś plan? Pewnie pozbył się matki. Teraz kolej na mnie. Co mam zrobić? Wyjść na dwór i dać mu się zabić? Czy zostać wewnątrz domu i tu próbować walczyć o życie?

Czuje, że niedługo pytania wysadzą mi czaszkę. Czuje, że jeśli ojciec nic mi nie zrobi to zginę z rąk własnych myśli. Postanawiam, więc wyjść.

Gdy wyjdę za drzwi wdycham świeże powietrze w płuca. Powietrze dociera do mnie szybko. Upadam, przy zetknięciu z nim. Zaczynam się dusić. Łapczywie łykam powietrze lecz to na nic. Umieram. Nie wiem jak. Mogę tylko wić się w agonii. To koniec. Z tego się nie wybudzę.

Zamykam oczy. Poddaje się. Wiem, że walka nic nie da. Już nic mi nie pomoże. Komórki organizmu wyłączają się po kolei jak klocki domina. Parę razy z ojciec układaliśmy z nudów. Obydwoje zastanawialiśmy się jaki jest sens budować coś takiego jeśli zaraz miało się to wszystko zniszczyć.

Coś bierze mnie na ręce. Czuje się jakbym leciał. Nie mam siły otworzyć oczu. Po chwili ląduje na kanapie. Ktoś przykłada mi coś do ust.

- Połknij- słyszę głos ojca- Poczujesz się lepiej.

Nie do końca mu wierze lecz gorzej być nie może. Umieram. Uchylam lekko usta, w których ląduje mała pastylka. Szybko ląduje w moim przełyku. Po chwili zaczynam lepiej się czuć. Otwieram oczy. Widzę ojca. Klęczy nade mną.

-Teraz rozumiesz dlaczego nie możesz wychodzić?- pyta.

Kiwam głową.

- Proszę, bierz leki- mówi- Nie chowaj ich. To ci nie pomaga.

-Przepraszam- mówię tylko.

Nie pamiętam, abym chował leki.

-Nie przepraszaj- stwierdza ojciec- Po prostu słuchaj mnie.

-Dobrze.

-Okej. Prześpij się- nakazuje ojciec.

Wstaje i wychodzi z sypialni.

Ja zamykam oczy. Widzę wszytko o czym marzyłem i o czym mogę zapomnieć. Teraz rozumiem dlaczego nigdy nie wychodzę na zewnątrz. Nie rozumiem tylko, gdzie jest matka. Skoro ojciec wrócił, ona też powinna. Saby też nie ma. Choć może jak to psy poszła pobiegać po lesie. Też bym tak chciał.

Póki co pozostaje mi sen.


Kim jestem?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz