Rozdział 10

4 0 0
                                    

Otwieram oczy. Jest to pierwsza myśl jaka mi przychodzi mi do głowy.

Leże w swoim łóżku, pod swoją kołdrą i na swojej poduszce.

Jestem w swoim pokoju.

Kątem oka zerkam na zegarek. Jest 15:00. Długo spałem.

Obok mnie leży Saba. Wtulam się w nią. Zamykam oczy. Wdycham zapach psa. Gęsia skórka powoli odchodzi w zapomnienie. Leżę wtulony w Sabę do momentu gdy nie zacznie lizać mnie swoim mokrym jęzorem.

-Dosyć- mówię głaszcząc ją po szarym łbie.

Wstaję i wykonuję kilka pompek. Zerkam na zegar. 15:30.

Wychodzę i ruszam do łazienki. Opłukuje ciało lodowatą wodą. Podczas kąpieli zastanawiam się, co to było? Ten sen bardziej realistyczny od pozostałych. Niby to tylko zwykły koszmar, zła mara, to i tak czuje niepokój. Muszę porozmawiać o tym z ojcem. On nie jest jakimś psycholem, jest zwykłym człowiekiem. Jeśliby był taki jak we śnie to raczej mnie i matki by tu nie było.

Owijam się ręcznikiem i wracam do pokoju. Tam powinny czekać nowe ciuchy. Matka zawsze je kładzie przy łóżku. Nigdy nie chodzę dwa razy w tym samym. Tym razem nie ma kupki nowych ciuchów. Trochę to dziwne, matka nigdy nie zapominała o tym. Każdemu się może zdarzyć. Wracam do łazienki i zakładam stary ubiór.

Saba czeka przy schodach. Wie, że pora coś zjeść. Schodzimy razem. Wchodzimy do kuchni. W tym samym momencie ktoś wchodzi do domu. Saba wychodzi szybko z pomieszczenia opuszczając mnie. Stoję nie wiedząc co robić. Po chwili w progu ukazuje się matka.

-Pilnuj swego potwora- mówi.

Nic nie mówię. Podchodzę do niej i ją przytulam. Nigdy nie okazujemy sobie uczuć. Choć raz chce poczuć jej miłość, dotyk jej rąk obejmujących mnie. Niestety tak się nie dzieje.

-Co ty wyprawiasz?- pyta odpychając mnie drobnymi dłońmi.

Nic nie mówię. Wymijam ją i wychodzę z pomieszczenia. Wchodzę do swojego pokoju. Saba przychodzi po chwili. Siadamy razem na łóżku. Ociera się głową o mą twarz domagając się pieszczot. Kładę dłoń i zaczynam posuwać ją po grzbiecie psa.

-Czy tylko ty mnie kochasz?- pytam wiedząc, że nie odpowie.

Patrzy na mnie swoimi ślepiami. Jakbym chciał, żeby umiała mówić, albo choćby szczekać. Nie wiem dlaczego tego nie robi. Ojciec chyba także jej wbił do głowy zasadę ciszy, albo po prostu nie ma na co szczekać. W domu nic się nie dzieje. Panuje tu kompletna cisza. Nawet muchy nie brzęczą.

-Zjedz- mówi matka podając mi pudło.

Nie zauważyłem kiedy weszła. Otwieram pudło. Są w nim pączki. Trzy posypane pudrem, dwa zaś oblane lukrem. Matka zawsze je przynosi. To jedna rzecz z niewielu które pamięta mój umysł.

-Dzięki- mówię.

Nic nie mówi. Wychodzi szybko jak weszła. Zostaje sam z Sabą i pączkami. Zjadam tylko jedne ciastko. Nie mam ochoty na więcej. Stawiam pudło z pozostałymi pączkami przy łóżku. Zerkam na zegar. 16:35.

Kim jestem?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz