Rozdział 56

2 2 0
                                    

  Otwieram oczy. Po chwili je zamykam. Światło jest zbyt mocne. Bolą mnie źrenice. Podnoszę głowę. Opuszczam ją. Jest zbyt ciężka. Nie jestem w stanie jej utrzymać. Czuje jak ból rozdziera moją czaszkę. Co się tak właściwie stało? Co to było? Sen? O co chodzi? Do tej pory czuje strach. Kim był facet z mojego snu. Kompletnie go nie kojarzę. Musiał być kimś bliskim skoro wsiadłem z nim do auta o tak dziwnej porze. Tylko z tego co wiem, to mój ojciec wygląda inaczej. Kompletnie się różni od tego ze snu. Tamten był bardziej przy pakowany. Nie nosił też okularów. Ogólnie w jego ruchach i zachowaniu dostrzegałem zagrożenie. Nawet teraz na samo jego wspomnienie cały się trzęsę. Dlaczego nie uciekłem skoro wiedziałem, że jestem zagrożony? Po co się zgodziłem z nim jechać? Co trzymałem w dłoniach? Tyle pytań. Nie potrafię na nie odpowiedzieć. Nie potrafię wyłapać odpowiedzi. Do tego te dzwonienie w uszach. Przytykam do nich dłonie. Chcę uciszyć wszelkie dźwięki. Bez skutecznie. Rozwieram lekko oczy. Muszę się przyzwyczaić do świtała i wstać. Nie mogę leżeć na podłodze. Muszę się otrząsnąć. Zrobić jakiś ruch. Muszę iść do pokoju. Choć wiem, że w śnie wyglądał inaczej. Był bardziej dziecięcy. Szczególnie zegar, a raczej budzik. Pamiętam, że był niebieski. Jaki miał kształt? Skupiam myśli. Sprawia mi to ból. W końcu sobie przypominam. To była błękitna sowa. Na samą myśl o tym wymiotuje. Taki sam ptak wisi na klamce u drzwi. Tylko, że martwy. Nie jest zabawką. Ocieram usta rękawem bluzy.

-Może pomógłbyś mi wstać?-zadaje pytanie lekko słyszalnym głosem.

Postać stojąca w progu kuchni podchodzi do mnie. Łapie mnie pod pachami i zaczyna ciągnąć. Lekko przy tym stęka. Chciałbym mu pomóc lecz nie mam sił. Mój wzrok także szwankuje. Wiem tylko, że ciągnie mnie rozmazana postać. Gdy wciąga mnie po schodach czuje na plecach każdy stopień. W połowie drogi wymiotuje po raz kolejny. Tym razem nie ocieram ust. Postać nie wzruszona tym ciągnie mnie dalej. Na samym szczycie stajemy. Słyszę tylko ciężki oddech. Rozmazany osobnik najwyraźniej odpoczywa.

-Kim ty właściwie jesteś?-pytam resztką sił.

Za nic nie poznaje własnego głosu.

Rozmazana postać najwyraźniej wstaje, bo staje się wyższa. Podchodzi do mnie. Klęka. Przykłada wargi do mojego ucha. Wdmuchuje w nie powietrze. Śmierdzące. Po chwili wstaje i łapie mnie za ręce. Robi jakiś ruch. Stęka przy tym. Za nim się spostrzegę spadam na sam dół. Obijam sobie ciało o stopnie. Cieszę się, że schody nie są spiralne jak w śnie. Tego bym nie przeżył. Wycieram obrzygane stopnie. W końcu na samym dole uderzam karkiem w ścianę. Wymiotuje ostatni raz.

Zapada mrok. 

Kim jestem?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz