Rozdział 37

2 0 0
                                    

  Otwieram oczy. Nie kładę dłoni obok siebie. Wiem, że tam nie ma Saby. To właśnie jej szczekanie mnie obudziło. Dobiega z dołu. Zerkam na zegar. 6:55. Wstaję i ruszam na dół. W głowie mam lekkie obawy lecz wiem, że muszę iść. Niepodświadomie chcę to sprawdzić. Potrzebuję tego. Inaczej nie zaznam spokoju. Idę powoli starannie stawiając kroki. Trochę wynika to ze strachu przed nie wiadomo. Z drugiej strony, jeśli Saba ma powód do szczekania to być może ktoś jest na dole, więc wolę go nie ostrzegać. Nie wiem co zrobię, gdy faktycznie spotkam obcego osobnika. Co taki jak ja mógłbym zrobić nieproszonemu gościowi bądź gościom, jeśli obstawić, że jest ich więcej. Zamykam na chwilę oczy. Wzdycham lekko. Staram się odegnać złe myśli, które podsuwają głupie pomysły. Wiem, że w takiej sytuacji najważniejszy jest czysty umysł. Wystarczy, że się uspokoję, a znajdzie się jakiś plan. Potrzebuję do tego kilku serii wdechów i wydechów. W końcu serce zaczyna zwalniać. Po chwili bije w swoim normalnym tępię. W takiej sytuacji mogę ruszać dalej. Schodzę po schodach najciszej jak się da. Na ostatnim stopniu wstrzymuję oddech. Saba dalej szczeka. Wchodzę na korytarz. Nie ma jej tutaj. Wytężam słuch. Szczekanie dobiega z kuchni. Powolnymi krokami ruszam tam. Przez cały czas wstrzymuje oddech przez co zaczyna mi być słabo. Niestety nie mogę na razie wypuścić zmielonego powietrza. Pomimo tego, że płuca się buntują wraz z mózgiem. Gdybym się posłuchał organizmu wydałbym z siebie dźwięk, który być może zaalarmował obcego. Nie mogę sobie pozwolić na taki błąd. Nie teraz. Za chwilę odetchnę. Tylko sprawdzę kuchnię. Właśnie do niej dochodzę. Jestem naprawdę blisko. Jeszcze tylko kilka kroków. Parę razy dotknę stopami podłogi i będę ma miejscu. Zamykam na chwilę oczy. Po chwili je otwieram. Wchodzę gwałtownie do kuchni. Element zaskoczenia to podstawa. Ku memu zdziwieniu nikogo tu nie ma. Doskonale słyszę szczeknie Saby, które z każdą sekundą bardziej wżyna się w moje zwoje mózgowe. Padam na kolana. Zatykam uszy. To nic nie daję. Dalej słyszę szczekanie. Wręcz ujadanie i to dzikie. Takie niepodobne do Saby. Ona nie jest taka głośna. Wstaje i biegnę do salonu. To ostatnie miejsce, gdzie może być. Już od progu wiem, że to nieprawda. Oczy zaczynają mi drgać. Nie rozumiem. Słyszę szczekanie psa, którego nigdzie nie ma. Padam na kolana. Chowam twarz w dłoniach. Jedynie czego chcę to spokój. Nie dostaję go. Ktoś podchodzi i trąca mnie w ramię. Podnoszę głowę. Po chwili patrzenia na postać nie wiem czy mam się śmiać czy płakać. Moje serce ogarnia szok i szczęście. Jednocześnie. Razem tworzą dziwną formę, która ujawnia się na mojej twarzy. Tak skrajnych emocji dostarcza mi jedyna postać, którą kocham. Saba stoi obok mnie i nie zamierza szczekać. Chwytam ją. Wtulam się w nią. Ona stoi jakby rozumiejąc co się stało.

-Piesku co się ze mną dzieje?-pytam jej.

Wiem, że ona mnie nie okłamie. Nie potrafi się posługiwać ludzką mową. Rozumie ją lecz nie potrafi jej odtworzyć. Dlatego tak jej ufam. Mogę powierzyć sekrety nie bojąc się, że komuś przekaże.

-Czy ja szaleje?-zadaje jej kolejne pytanie.

Na nie także nie odpowie. Zna być może odpowiedź lecz ja nie rozumiem psiego. Nie przejmuje się tym. Wystarczy mi, że jest tutaj. Obok mnie. Tego nie mogę powiedzieć o rodzicach. Nawet nie znam ich zapachu. Za to Saby rozpoznam wszędzie. Dlatego też chcąc ją poczuć wdycham powietrze wtulony w jej sierść. W tym momencie dochodzi do mnie, że naprawdę świruje. Obejmuje powietrze. Psa tu nie ma. Wiem, gdzie jest.

Idę na górę. Po cichu wspinam się po schodach. Później korytarzem wprost do mojego pokoju. Padam na łóżko. Zasypiam ponownie. Tym razem wtulony w prawdziwą Sabę. Zanim uda mi się wgłębić w świat snu, z moich oczu ciekną łzy. Moja towarzyszka pozbywa się ich natychmiastowo. Jednym ruchem języka. Za to właśnie ją kocham. Tylko nie wiem czy długo będę mógł udawać, że wszystko jest w porządku. Kiedy zwariuję do końca? 

Kim jestem?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz