#90 od zawsze liczyła się tylko przeszłość

451 65 42
                                    

♪ taylor swift - hoax


Benjamin postanawia na moment wejść w rolę kogoś, komu bezpardonowo nadepnięto na odcisk. Krzywi się, poprawia włosy i wygodniej rozsiada na topornym przedmiocie wykonanym z wyjątkowo kiepsko ociosanego drewna. Ów przedmiot ma chyba pełnić funkcję zarówno zwykłego siedziska, jak i narzędzia tortur.

Wedle uznania.

Cała kawiarnia taka jest. Musiała wyjść spod ręki niewprawionego dekoratora wnętrz, ewentualnie kierownika, któremu zamarzyło się być nim raz, choć przez krótką chwilę. Jest niesmaczna niczym fatalnie przyrządzona potrawa oraz kolorowa i strojna, niby pierwszy z brzegu kabaret. Dla Benjamina Warda oba te porównania są równie trafne. Tej małej kawiarence, albo jak kto woli barowi szybkiej obsługi, daleko jest do snobistycznie urządzonej EC London Cafe, gdzie zwykł kiedyś, w lepszym życiu, codziennie spożywać śniadania. Przypomina raczej Shepherdess Cafe – małą jadłodajnię serwującą podłe jedzenie i kawę w rozsądnej cenie.

Tandetne, ociekające czerwienią skórzane kanapy, chłodny blask lampy halogenowej, odłażąca ze ścian farba i unoszący się w powietrzu zapach spalonej kawy... Lata osiemdziesiąte. Ubóstwiał je. Wciąż ubóstwia. Dlatego w jego oczach niepozorna kawiarenka staje się jeszcze bardziej zachwycająca niż kiedykolwiek wcześniej. A kelner? To wisienka na torcie tego miejsca. Widok usztywnionego i ugrzecznionego Adriena jest niczym spełnienie najskrytszych marzeń.

Fałszywie przymruża oczy.

– Déjà vu? Lepiej pasuje tutaj określenie fatum. To, że widzimy się ponownie można porównać do snu... snu, który po jakimś czasie staje się koszmarem, koszmarem z którego nigdy nie damy rady się obudzić. I wiesz co, Adrien? Nasza trójka tkwi w nim od lat.  Ale dziś to ja jestem górą! 

„Górą", wypowiada z mocnym naciskiem na pierwszą głoskę. Ma to od zawsze. Jako Brytyjczyk dumny z bycia Brytyjczykiem swoją narodowość i lokajski akcent ceni ponad wszystko. Diabli wiedzą, czy nie bardziej niż samą Ninę.

Nie traci czasu na Adriena. Chwilowo woli tracić go na pannę Welch. Bardzo skrępowaną i nie mogącą wykrztusić z siebie ani słowa. Urocze. Bez zbędnych ceregieli wyciąga rękę i z pewnym rozczuleniem dotyka policzka dziewczyny. Parzy.

Welch wnet reaguje. Ze stoickim spokojem odrywa jego palce od swojej twarzy i strąca je. Nie patrzy na żadnego z nich. Widocznie liczy na wątpliwy cud zwany niewidzialnością. Benjamin marszczy brwi.

– Daj spokój. Od kiedy to jesteś taka zachowawcza? Czuję się wzgardzony. Sponiewierany. Oszukany...  –  zaczyna wymieniać od niechcenia i bez ładu i składu, dolewając oliwy do ognia. Kątem oka wyłapuje jej rozognione spojrzenie.

Wreszcie podnosi głowę. Nie czeka na ripostę. Sam jej używa:

– Oszukany to cholernie dobre słowo.

Zamiast odpuścić uparcie brnie w to dalej. Bycie jej cieniem to jego życiowa rola. To się nigdy nie zmieni. W zamyśleniu muska drobną dłoń. Gdyby wzrok mógł zabijać, już dawno by się zdematerializował. Przejdzie jej. Będzie wdzięczna. Przecież robi to wyłącznie dla sie... dla niej. Kim by był, gdyby nie zabawił się kosztem chłoptasia przebranego za kelnera? To naturalna kolej rzeczy. Musi go rozdrażnić. Wywlec jego prawdziwą twarz na wierzch. Sprawić, że idealny dziś Adrien przestanie być taki idealny, na jakiego wygląda, przynajmniej w oczach Niny.

W tym czasie żywy powód rozterek Benjamina, jak gdyby nigdy nic, odkłada notes na jeden ze stoików i bezceremonialnie rozprostowuje kości. Przedziałek na boku i nieźle dopasowana granatowa marynarka dodają mu lat. A zasuszone zielsko, które wystaje z jej kieszeni, niepotrzebnego patosu. Nie wygląda na strapionego. Raczej pogodzonego z losem. I może jeszcze odrobinę znudzonego. Pochyla głowę i wbija badawczy wzrok w metalowy stolik. Musi intensywnie nad czymś rozmyślać.

Nina zamiera w bezruchu. Wciąż ma w sobie coś z zimnego drania. Niemałe coś. Łobuzerski uśmiech. Nie. Uśmieszek. Oczy barwy gorzkiej czekolady. Niedbale zapięty kołnierzyk. Wcale niezapięty. Tatuaż na szyi. Jeden z wielu.

– Benjamin, proszę, darujmy sobie te uprzejmości. Przecież wiesz, że tak naprawdę nigdy ich nie potrzebowaliśmy – mówiąc to, uśmiecha na poły radośnie, na poły cynicznie. Kiedy przenosi wzrok na brunetkę, raptownie poważnieje, ale nie ubywa mu pewności siebie. Udowadnia to, kiedy kurtuazyjnie sięga do kieszeni marynarki, wyjmuje  z niej zasuszoną na amen roślinę i wręcza ją dziewczynie, uprzednio się ukłoniwszy i wyszeptawszy: – Gdybym wiedział, że znów się zobaczymy, przygotowałbym dla ciebie coś lepszego, Nino. A tak... dziś mogę zaoferować ci jedynie to.

Rozchyla usta, przyglądając mu się z uwagą. Tak długo na to czekałam. Za długo. Z przejęcia nie może utrzymać kubka. Odstawia go. I kubek, i Adriena. Ten ostatni znów działa na nią niczym narkotyk.

Nie odrywając wzroku od mężczyzny, wolno przesuwa palcami wzdłuż brzegu stolika. Nie bardzo wie, co robi. Ma w głowie mętlik. Zahacza. Cichy brzdęk sprawia, że niemal podskakuje. Kubek. Z takim zaangażowaniem wpatrywała się w niego, że aż strąciła kubek. 

Zachłystuje się powietrzem.

Wystarczy ułamek sekundy, aby przyszłość przestała być czymś namacalnym i oczywistym. Dwie, aby dotarła do niej cała słodko-gorzka prawda. Przecież od zawsze liczyło się coś zupełnie innego. Przeszłość. Szczególnie ta dopiero co odzyskana.

Zagubiona w deszczu [ZAKOŃCZONE, NIEWIELKA EDYCJA] | INTO DUST Series #1 NINAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz