#31 szczeniacka zagrywka

67 8 14
                                    

♪ among savages – new york city


Cierpliwość to jedna z cnót. Nie mniejsza od zamiłowania do wieczności. Od wieków nie było w tym mieście nikogo takiego, kto wierzyłby równie mocno, co ona, że od wyświechtanej wieczności już tylko mały krok do beznadziejności. Bogom niech będą dzięki, Julie Rizzo ani nie musiała tak długo czekać, ani co gorsza, być tą beznadziejną. Ominął ją też zaszczyt bycia tą drugą, trzecią, czy nawet dziesiątą. Bo zanosiło się na to, że nareszcie poczuje słodki smak zwycięstwa w najlepszym tego słowa znaczeniu, i to w każdej cząsteczce swojego, jak dotąd, niewiele wartego „ja".

Tego wymodlonego.

Tego prawdziwego.

I do bólu własnego.


/


Pewnej samotnej nocy złudzenia prysły niczym bańka mydlana. To była jedna spośród wielu identycznych, spędzonych, jakby za karę, we własnym łóżku.

Kiedy porzucał ją bez słowa nie mógł przewidzieć jednego. Tego, że odchodząc wyświadczy jej gigantyczną przysługę. Że zabierze cały tlen i tym, w efekcie, zmusi ją do samodzielnego oddychania. Że sprawi, że stanie się tak bardzo samowystarczalna, że jeszcze przez długi czas sama nie będzie mogła w to uwierzyć. Że przestanie kurczowo trzymać się cudzego ramienia. Że zacznie oddychać tym, co ma.

Że znajdzie swoją własną drogę.

Wystarczyło zrobić dwie rzeczy. Po pierwsze, zacząć brać wszystko, co robi i co mówi, z pewną dozą sceptycyzmu. Po drugie, zabić w sobie to, co zżerało ją od środka już od bardzo dawna. Nadzieję. Czy raczej pozwolić zabić ją jemu. Temu, który nie raz, nie dwa, zdążył udowodnić, że jeśli kryzys to tylko taki przez duże K. Bo Adrien Levine nigdy nie należał do takich, którzy rozmieniają się na drobne. Wolał raczej, nie zważając na okoliczności i konsekwencje, brać od życia więcej niż był w stanie udźwignąć. Przeważnie nie dawał w zamian niczego więcej niż swoje ładne ciało i... brzydką duszę. Kiedy jednak wszystkie tamte prędzej niż później odchodziły, z nieodłącznym grymasem na ustach i dziurą w sercu, zmęczone chorobliwym brakiem jakiegokolwiek zaangażowania z jego strony, ona, zamiast zrobić to samo, niezmiennie trwała obok. Obserwowała. Wyciągała wnioski. Grała rolę swojego życia. Dziewczyny, która nigdy nie przestaje czekać. Do czasu. Bo dziś, jest to czas bardziej niż przeszły. Bo Julie z tej, która czeka stała się tą, która się doczekała. Choć licho wie czego, to czegoś przecież na pewno.


/


Kiedyś była tą, która wyciągała go z każdego, nawet tego największego, dołka, w ciszy znosiła jego wysoki i nigdy, ale to nigdy, niczego przed nim nie udawała. Doskonale wiedziała, jak bardzo On nie znosi fałszu.

Była święcie przekonana o tym, że jeszcze istnieje dla niego jakiś ratunek. Po cichu marzyła, że to właśnie ona, a nie żadna inna dostąpi zaszczytu bycia tą, dla której On pewnego dnia się zmieni. Że rzuci pracę w kawiarni, pójdzie na studia, zechce odsunąć stare nawyki na bok.

Nic bardziej mylnego. Zabrakło jej silnej woli, bo zamiast wpłynąć na niego i uczynić go lepszym, pozwoliła, żeby to on wpłynął na nią i owinął ją sobie wokół palca. I dość dobitnie pokazał, że żeby móc z nim być, to ona musi się odejść. Przestać być grzeczną dziewczynką. Zmienić skórę. Upodobnić się do niego.

Z czasem granice okazały się być tak płynnymi, że nawet się nie spostrzegła, kiedy przekroczyła ostatnią z nich. Tę najcieńszą. Stała się jego dziewczyną na telefon.


/


Niegdyś budując jednostronne zaufanie czytała każdy napisany przez niego tekst. Nigdy nie przestawała wierzyć, że w którymkolwiek znajdzie cząstkę siebie. A było tak, bo tylko ona była w posiadaniu tej małej, cennej rzeczy, której nie miała żadna z Tamtych.

Nadziei. Na to, że pewnego dnia dostrzeże w jego oczach coś więcej niż pobłażliwość. Że zobaczy to coś, co wywróci jej bezbarwne życie na drugą stronę. Że kiedyś nadejdzie taki dzień, w którym Adrien Levine zdecyduje się zostawić za sobą przeszłość i ruszyć naprzód. I, że kiedy już tak się stanie, pozwoli jej być obok.

Z czasem umarły obie. Nadzieja oraz ta wiecznie czekająca i czytająca między wierszami dziewczyna.

I bogom niech będą dzięki!


/


Przebywanie w jego towarzystwie było niczym sinusoida. Wieczne opadanie i wzrastanie. Bywały dni, w których On rewanżował za całe okazywane mu dobro, traktując ją dużo lepiej, niż Nina kiedykolwiek potraktowałaby jego. Traktując tak, jakby Julie naprawdę była jego dziewczyną, a nie jedną z wielu przypadkowych rozrywek.

Każdego z "tych lepszych" dni Julie Rizzo chodziła z wysoko uniesioną głową i nie dostrzegała pogardliwych spojrzeń. W innych dniach, które należały do niechlubnej większości, wymykała się z kawiarni tylnym wyjściem. I chociaż nienawidziła go wtedy z całego serca w głębi duszy wiedziała, że sama jest sobie winna. Była święcie przekonana, że naprawdę niewiele dla niego znaczy, skoro po wszystkich spędzonych razem bezsennych i długich nocach, on nadal jej się wstydzi. Wiedziała również, że jeśli naprawdę chce z nim być, to nie ma prawa wymagać rzeczy niemożliwych. Nawet, kiedy pewnego dnia przestanie odbierać telefony i zerwie z nią kontakt.


/


Zadzwonił parę minut po hucznym wyjściu Warda, kiedy łzy na jej policzkach jeszcze dobrze nie zdążyły wyschnąć, a zaciśnięte z bezsilności usta zsinieć. Widząc jego imię na wyświetlaczu mogła sobie pomyśleć tylko jedno. Że to kolejny okrutny żart. Szczeniacka zagrywka. Ewentualnie jakaś pomyłka. Albo zwykły pijacki wybryk.

Kiedy jednak telefon dzwonił i dzwonił, nie pozwalając je zebrać myśli, co gorsza, zatruwał je swoim brzęczeniem, pozbawiona silnej woli Julie Rizzo, z chorobliwym entuzjazmem, pozwoliła sobie na to, czego tak mocno starała się pozbyć.

Na nadzieję. I na to, by znów poczuć się naprawdę kochaną. Nawet jeśli będzie miało to odzwierciedlenie jedynie w gestach, nigdy w słowach. I był to entuzjazm tak daleko idący, że starając się zapanować nad ewentualnym popłochem, wstrzymała oddech i... odebrała.

Kiedy tylko usłyszała jego nazbyt trzeźwy i śmiertelnie poważny głos, spłynął na nią błogi spokój. Żadnego przepraszam. Żadnego dobry wieczór. Same konkrety. Dzisiaj. Jedenasta. Jaka sukienka? Taka, którą można szybko zdjąć.


/


Kiedy poprosił o spotkanie z radością i bez zastanowienia wybaczyła mu dotychczasowe zniewagi. Bo znów liczyło się tylko to... Żeby ponownie zatopić palce w jego włosach. Poczuć miękkość jego ust. Zapach jego wody toaletowej. I pokochać go jeszcze mocniej niż dzień, tydzień, miesiąc, a nawet niż rok temu. Ale liczyło się coś jeszcze. Świadomość, że znów będzie mieć tę swoją fałszywą i bezpieczną nadzieję na to, ze jego palce już nigdy więcej nie dotkną żadnej innej.

Zagubiona w deszczu [ZAKOŃCZONE, NIEWIELKA EDYCJA] | INTO DUST Series #1 NINAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz