#48 krew, pot i łzy

36 6 48
                                    

♪ coldplay – yellow


Za wcześnie, aby zacząć. Za późno, żeby skończyć. Benjamin skrupulatnie zapełnia słowami każdą ze stron swojej pierwszej powieści. Ma ich już przeszło trzysta i cały czas przybywa nowych. Tak jak kiedyś, tak i dziś liczy się dla niego wyłącznie maszyna do pisania. Jest trzeźwy niczym dziecko i równie skoncentrowany, co przed rokiem. Ma ku temu najlepsze powody.

Z przesadną delikatnością wyciąga spomiędzy wałków skażoną nieuchronnością kartkę. Lub, jak kto woli, przyszłość zaklętą w słowach. Ewentualnie, samospełniającą się przepowiednię. Czym by nie była, jeszcze mu za nią podziękują. To z pewnością. Bycie ulepszoną, pozbawioną wad wersją Benjamina Warda zobowiązuje. Uskrzydla. Poszerza horyzonty. Staje się nieskończonym źródłem złudzeń.

Zatrzymuje wzrok na nietkniętej od miesiąca paczce czerwonych. Obciąga w dół rękawy koszuli. Wymownie unosi brew. Nie potrzebuje żadnych papierosów. Już nie. Jest czysty. Nie pogardziłby za to czym innym. Powodem do zapisania kolejnej ze stronic. Musiałby być głupcem, żeby nie wiedzieć, gdzie go znajdzie. W OTH Cafe, ma się rozumieć. A gdzieżby indziej?

Z lekkością odsuwa krzesło i wstaje od biurka. Nie skrywając dumy zerka na swoje stanowisko pracy. Pedantycznie uporządkowane, absolutnie nie pasujące do tego umysłowego bałaganiarza, którym był jeszcze przed miesiącem. W zamyśleniu splata ręce na plecach. Jasne, od dawna niestrzyżone kosmyki wpadają mu do oczu. Nie kłopocze się, żeby je z nich odgarnąć. Jego myśli wybiegają dużo dalej.


/


Krew, pot i łzy. Słowem, piekło. Wyścig z czasem i heroiczna walka z dawno zaprzedaną duszę przyniosły oczekiwany efekt. Uwolniły go od wódki. Od poczucia winy. Od wielkich nieobecnych.

Przez jego wargi przemyka błogi uśmiech. I niech mu ktoś teraz powie, że jej nie miał. Ależ miał. Ona jedna niezmienne trwała obok. To niezdecydowane, do bólu pogubione dziewczę było niesamowicie pomocne. Oprócz jawy zawładnęła także każdym z jego snów. Czasem dręczyła, innym razem koiła. Zawsze jednak czyniła go szczęśliwym.

Na swój sposób.

Nina Welch pozostała dokładnie taką, jaką ją stworzył i jaką zapamiętał. Niezłomna, a przy tym taka delikatna. Walcząca o niego do ostatniego tchu. Gotowa do poświęceń. Bycie z Adrienem nie obdarło jej ani z miłosierdzia, ani wiary w niemożliwe. Nie zamieniło w lekkomyślną kalkę Julie. Nie zrobił tego również jego może i godny pożałowania, ale mocno przedawniony występek.

W zamyśleniu pociera palcami gładko ogolony policzek. Czas pijaczyny dobiegł końca. Od dziś będzie tym oczekiwanym. Pierwsze promienie słońca wpadają do mieszkania. Nieśmiało odbijają się w dębowych panelach, zawłaszczają białe ściany i oślepiają go. Mrużąc powieki, wolnym krokiem podchodzi do okna. Z przesadną ostrożnością, jakby obawiał się, że pod jego wpływem szkło wybuchnie mu w twarz, otwiera je na oścież. Jego płuca natychmiast wypełnia rześkie powietrze.

Och, słodka Nino.


/


Jest marzec. Minęło kilka dobrych miesięcy. A jego nadal nie opuszcza wrażenie, że gdyby tylko okazał się odrobinę rozsądniejszy, to dzisiaj wcale nie musiałby wypatrywać jej w każdym swoim śnie. Miałby ją na wyciągnięcie ręki. Być może i nawet zamieszkaliby razem? Czy tak by to właśnie wyglądało? Tego jednego chyba nigdy nie zdoła się dowiedzieć.

Zagubiona w deszczu [ZAKOŃCZONE, NIEWIELKA EDYCJA] | INTO DUST Series #1 NINAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz