#51 ludzką rzeczą jest błądzić, czyż nie?

36 6 29
                                    

♪ tom odell - i know


Egoistyczne samozadowolenie. Chwila wielkiego triumfu. Wyśnionego na milion sposobów. Podnoszącego ciśnienie krwi w żyłach. Przeżywanego w całkowitej samotności, choć być może pod obstrzałem nieprzychylnych spojrzeń. Jedno z nich wyróżnia się w szczególny sposób. Heroicznie walcząc z jego własnym aż prosi się o kłopoty. To nic wielkiego. Należy przecież do najmniej zdecydowanej istoty, która kiedykolwiek miała okazję stąpać po ulicach tego nędznego miasta.

To jest właśnie ten rodzaj walki. Ostateczny. Pełen brudnych zagrań. Z góry przegrany. Dla obu stron.

Kto by pomyślał, że jedno przydługie, przewiercające na wylot spojrzenie mogłoby przewartościować czyjeś życie? A jednak. To właśnie robi. Pozbawiona większego sensu dotychczasowa egzystencja Niny Welch, teraz zdaje się zyskiwać na wartości.

Wszystko wraca. Czas staje w miejscu po to, aby przeskoczyć do ostatniego momentu, który mieli okazję ze sobą dzielić. Muśnięcie chłodu na policzkach. Przyjemny szum w głowie. Irytujący dźwięk dzwoneczka nad drzwiami. Mroźny, nieprzyjazny poranek staje się faktem. Podobnie, jak dotyk jej ciepłej i miękkiej skóry kontrastujący z jego własnym, lodowatym i szorstkim, łapczywie próbującym skraść coś dla siebie. Dlaczego akurat wtedy? Dlaczego przycisnął ją do ściany próbując zmusić do uległości? Czy to ułuda, że przez jedną krótką chwilę, na ułamek sekundy przed pojawieniem się Oliviera, zaczął czuć, że jej opór słabnie...?

Blondyn łaskawie uwalnia Ninę spod ciężaru spojrzenia. Ponownie przenosi je na swoje buty. Zamiast wstydu odczuwa coś na kształt zdumienia. To dziwne. Że niczego nie może być pewnym. Tego zwłaszcza, że tamten poranek faktycznie miał miejsce. Śnił o nim tak wiele razy iż z powodzeniem mógłby zaliczyć go do jednego ze swoich koszmarów sennych. Uznać za twór umysłu powstały w wyniku niedokończonych spraw. Lecz jeśli nawet... to już zamierzchła przeszłość. Stare, niegodne pamiętania czasy.

Może więc napiszemy sobie nowe?

To nic nie kosztuje.

Ward poluźnia uwierający go kołnierzyk. Z rozrzewnieniem uśmiecha się do zatrwożonej Niny. Jest czysty jak łza. W przeciwieństwie do niej. To wrażenie tak kojące i oczyszczające, że udzielająca mu się euforia zaczyna rozsadzać go od środka. Kim byłby, gdyby nie znalazł w sobie odrobiny miłosierdzia? Tego samego, którego ona zawsze miała pod dostatkiem.

Ludzką rzeczą jest błądzić, czyż nie?

Im dłużnej ją obserwuje, tym mocniej zaczyna wierzyć, że ta wyuczona, wroga poza jest tylko przykrywą, maską za którą chowa się prawdziwa, poukładana i niezdolna do pokochania kogoś jeszcze, Nina. Mawiają, że nadzieja jest matką głupich, ale, na Boga, nie tym razem. Benjamin Ward jest święcie przekonany o tym, że to tylko chwilowa fanaberia. Że czysta, nieskażona miłość, prędzej czy później, przezwycięży brudną żądzę. Doprowadzi do tego, że kiedy on pstryknie palcami, Adrien stanie się tylko wstydliwym wspomnieniem, a ona wróci tam, gdzie jej miejsce. Do Francji oraz... do niego.

Czas stanowi doskonałe remedium na wiele chorób. Nawet tak upartych i złośliwych jak Adrien Levine. Nie odrywając pełnego życzliwości wzroku od przepełnionej kpiną i błazeństwem twarzy swojego przyjaciela, robi krok w ich stronę. Tyle wystarczy, żeby słodka Nina, błyskawicznie puściła dłoń bruneta, ten w zamian położył ją na jej karku, a ona pod wpływem tego dotyku się wzdrygnęła. Wystarczy również, aby Ward uznał to za dobry znak, metaforycznie zaczął zacierać ręce i ostatecznie uwierzył, że TAMTO nigdy się nie wydarzyło. Bo się nie wydarzyło. Owładnięty niebezpieczną mieszanką żądzy, rozczarowania oraz wódki wcale nie wyciągnął ręki po to, co tak naprawdę nigdy do niego nie należało. Nie upodlił się. I, co ważne, wcale nie odebrał Ninie tego, co zawsze w niej cenił.

Wstydu.

Była nim przepełniona odkąd tylko pamiętał, niemal od dnia wyjazdu do Francji. Przesadnie ułożona, starannie ważąca każde słowo, nigdy nie wpadająca w kłopoty. Czy właśnie tak? A może to jedno wielkie kłamstwo? Może jedynie taką ją sobie wyśnił? Blondyn rozciąga wargi ni to w grymasie pobłażania, ni to w przepełnionym błogością uśmiechu.


/


Wszyscy obrońcy Niny gdzieś znikli. To było do przewidzenia. Pouciekali niczym szczury z tonącego statku. Został tylko jeden. Ale czy Adrien Levine nadal nim będzie po tym, co lada moment usłyszy? Czy potok bezpodstawnych oskarżeń, który prędzej czy później wypłynie z jej ust sprawi, że ten bezrefleksyjnie uwierzy w każde słowo swojej przesadnie emocjonalnej dziewczyny?

Ward wychwytuje cień wahania na jej ładnej buźce. W pierwszej chwili sądzi, że mu się przewidziało. Ale nie. Niewątpliwie zaszła w niej jakaś zmiana. Coś w niej pękło. Jego obecność zdołała otworzyć jedną z zatrzaśniętych szuflad w jej głowie. Sprawiła, że każde z ich wspólnych wspomnień, zarówno tych najlepszych, jak i tych najgorszych uderzyło w nią ze zdwojoną siłą. To wyraźniejszej, niż kiedykolwiek wcześniej.

Kiedy dłoń bruneta ześlizguje się z jej karku i jak gdyby nigdy nic ląduje na jej talii, wyrwana z letargu Nina blednie, a potem posyła mu dziwne spojrzenie. Jeszcze chwila, jeszcze moment i... to właśnie zrobi. Sama zniszczy swoje godne pożałowania szczęście. Ciche, karcące i lodowate: nie dotykaj mnie postawi kolejny mur między nią i Adrienem. To bardzo bardzo w jej stylu. Podobnie, jak w stylu Adriena bezczelne, doprawione muśnięciem jej policzka, o ton głośniejsze: za późno.

Gdy jej ramiona opadają w geście bezsilności, a usta zastygają w błagalnym grymasie, Levine robi dokładnie to, czego ona zdaje się od niego oczekiwać. Wzrusza ramionami i osuwa się na stosowną odległość. Nim ona zdoła sobie uświadomić, co właśnie zrobiła, on robi to, co zwykła niegdyś robić ona. Dystansuje się. A na koniec z całą świadomością swoich poczynań odwzajemnia pełen napięcia uśmiech Benjamina i tym samym czyni ją jeszcze słabszą, niż stała się wraz z przybyciem tego ostatniego.


/


Obserwowanie jak to, co zdołali razem stworzyć rozsypuje się niczym domek z kart, wcale nie czyni Benjamina szczęśliwszym. Robi to zmiana frontu przez dawnego przyjaciela. Kiedy ten bez słowa, niemal z irytacją odkleja jej palce od swojego przedramienia, zbywa milczeniem błagalne: Adrien i lekkim krokiem podchodzi do Warda, jej serce rozpada się na małe kawałki. Ale pęka na pół dopiero wtedy, gdy Levine beztrosko wyciąga dłoń w kierunku Benjamina. Kiedy uścisk zostaje odwzajemniony uginają się pod nią kolana. Ten gest mówi o Adrienie mniej, niż powiedziałby o sobie on sam. I więcej, niż wie o nim Nina. Świadczy o czymś jeszcze. Że coś się zmieniło. Czas na wyjawienie dotąd niewyjawionych tajemnic bezpowrotnie minął. I nie ma już od tego odwrotu.

Zagubiona w deszczu [ZAKOŃCZONE, NIEWIELKA EDYCJA] | INTO DUST Series #1 NINAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz