#29 chodząca bezmyślność

68 7 41
                                    

♪ birdy – wings


Twarz blondynki jaśnieje w błogim uśmiechu. Błękitne, nieskażone żadną poważniejszą myślą oczy promienieją. Iskrzą się przywłaszczoną wiarą. Tą samą, którą pokłada w swojego nowego, ulubionego chłopca, tego z numerem dwa. Anielski blond, niczym korona, nie dalej jak od wczoraj dumnie zdobi jej głowę. A przeciwsłoneczne okulary noszone pod koniec śnieżno-ulewnego listopada nadają jej odrobinę tej upragnionej ekscentryczności.

Jest z siebie dumna, bo może oddychać pełną piersią. Jest złudnie szczęśliwa, bo zdołała wyzwolić się z więzów bycia nią. Kipi euforią, bo wreszcie udało jej stać się kimś, kim nigdy nie powinna była zostać.

Sobą.

– Londyn wolny od Niny Welch to miasto moich snów.

I pomyśleć, że powiedziała to na głos.

Czując, że właśnie wspięła się na takie wyżyny bezczelności, na jakie wspiąć mogłaby się tylko Julie Rizzo, mając jeden z tych swoich lepszych dni, zaczyna chichotać.

Usłyszy.

Nie usłyszy.

Czy to ważne?

Bynajmniej.

Bo wszelkie próby wyrwania go z z brudnych łapsk marazmu i tak spełzną na niczym.

Rizzo przyciska palce do skroni i zamyka oczy. Znowu on. Pojawia się zawsze wtedy, kiedy tamta podstępnie próbuje wkraść się do jej umysłu. Szum. Zupełnie jakby bycie nią miało być celem samym w sobie. Zupełnie, jakby naprawdę istniało coś, co pcha Julie w ramiona przeznaczenia. Zupełnie, jakby los miał okazać na tyle ślepy, że nie przewidując dla niej niczego wielkiego, znów zamierzał zmieszać ją z błotem.

Tak po prostu.

Zniecierpliwiona odkleja palce od skroni. Cóż za ulga! Przecież tak naprawdę nigdy go tam nie było. Nie istniał. Tak samo jak ona i tamta nigdy nie dzieliły żadnej nienamacalnej więzi. To nic innego jak siła zwichniętej wyobraźni.

Ona odeszła. Umarła. Raz na zawsze przestała mieszać w jej blond główce. Bo, czy gdyby nadal w niej mieszała, to czy własna skóra miałaby dziś prawo uwierać mniej niż cudza? Rizzo odpycha od siebie wiszące w powietrzu pytanie, niczym dziecko niechcianą zabawkę. Jej zmartwieniem nie jest już szukanie na nie odpowiedzi.

Tego piątku, całkiem odmieniona, może nareszcie świecić swoim wewnętrznym blaskiem. Kusić. Kusić to zresztą mało powiedziane. Hipnotyzować. O, tak już lepiej. Zdecydowanie lepiej. Ale nie wszystkich. Bo i od tej reguły zdarzają się niechlubne wyjątki. Jeden z nich siedzi właśnie obok.

Julie wolno opuszcza ramiona, jakby w geście kapitulacji. Uśmiechając się powściągliwie przysiada na brzegu biurka i przenosi cały ciężar ciała na palce. Jeszcze nie składa broni. Wciąż może być dla niego promykiem nadziei. Świecącym jaśniej niż tamta.

Rizzo odgarnia kosmyk włosów za ucho i zsuwa z nosa okulary. Spokojnie odkłada je na biurko. Nadal nie pojmuje. Co takiego szumnego ona w nim widziała? Co ona sama by zobaczyła, gdyby tylko zdecydowała się podążać drogą swojego oryginału? Przymruża leniwie powieki. Ot, czasoumilacz jakich wielu. Pospolita fajtłapa. Utrzymanek, który dorobił się tego co najlepsze rękami pana Welcha.

Jedno wielkie nic.

Julie nie otwiera oczu. Nie musi. Doskonale widzi wszystko, co chce zobaczyć. Nieprawdą jest, że w pomieszczeniu, którego on nie opuścił ani razu w ciągu ostatniego miesiąca, nic zaszła żadna istotna zmiana. Jako pierwszy zawieruszył się gdzieś stos na wpół spopielonych kartek. Niedługo później zniknęły pozostałości po horrendalnie drogich obrazach. Plamy z podłogi rozpłynęły się w okamgnieniu, a te ze ścian wyparowały niczym kamfora. Po całym pobojowisku nie pozostał żaden ślad. Znów jest tak jak było dawno temu. Wróć. A raczej tak, jakby Ward nigdy, przenigdy nie biegał po mieszkaniu z nożem upaćkanym winem. Bo o prawdziwości faktu, że był upaćkany właśnie winem, a nie czymś innym, Julie jest święcie przekonana.

Zagubiona w deszczu [ZAKOŃCZONE, NIEWIELKA EDYCJA] | INTO DUST Series #1 NINAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz