#20 wystarczy kopać głębiej

54 9 30
                                    

♪ lykke li - i know places

Spojrzenie spod ciemnych przekornie przymrużonych oczu budzi w niej każdą, przyblakłą emocję. Grymas na rozciągniętych w kpiącym uśmiechu ustach nie pozwala zaczerpnąć tchu. Z chwilowego marazmu wyrywa ją dopiero dłoń boleśnie i władczo zaciskająca się na ramieniu. Zamyśla się i zerka na nią z politowaniem.

Urzekający Adrien.

Ten sam, za sprawą którego rzuciła rozmemłanego Benjamina.

Odwzajemnia palące spojrzenie i odpycha od siebie każdą niechcianą myśl, każdą nierozważną skłonność. Tej nocy musi wyzbyć się słabości. A on jest jedną z nich. Gdyby tylko miała... z utęsknieniem zerka na podłogę. Kiedy jego wzrok mimowolnie podąża za jej, zachowawczo przenosi swój na inny obiekt. Na niego. Na Davisa. Z wypisanym na twarzy znużeniem obserwuje próbującego poskładać się do kupy dzisiejszego chłopca do bicia. Żeby chociaż potrafił utrzymać pion. Niechby robił to z klasą. Ale gdzie tam! Daremne starania. Ta trudna sztuka, sztuka wstawania, udaje mu się dopiero za trzecim razem, kiedy to na wpół zgięty, na wpół wykręcony, doczołguje się do pobliskiego krzesła. Opada na nie bez życia.

Gdy ich spojrzenia się krzyżują, jej czarujący uśmiech wywołuje w jego głowie burzę. Ma zamiar wstać i odwdzięczyć się Ninie z nawiązką ale, gdy tylko próbuje to zrobić, z jego ust wydobywa się godny pożałowania jęk. Parska ze złością i sięga po nieswoją szklankę, którą opróżnia jednym haustem. Krzywi się. Rzuca w kierunku Welch ostatnie, zabójcze spojrzenie i kurczowo trzymając dłoń na plecach, odwraca głowę ku już nie poruszonym, ale żywo rozbawionym gościom cedząc: – Na co się gapicie, do jasnej cholery? Potknąłem się. Mam do was iść? Rozlegają się zachęcające gwizdy, ale żadna ze stron nie podejmuje poważniejszych działań. Ktoś bez słowa wkłada wtyczkę do kontaktu. Ktoś inny, jak gdyby nigdy nic, staje za barem i urządza zawody w piciu tequili. Ktoś obcy bez powodu zbija szklankę. Muzyka uderza ze zdwojoną siłą.

Podpierający ścianę Olivier oddycha z ulgą, ale nie na długo. Ma teraz inne zmartwienie. W napięciu i w obawie śledzi każdy jego ruch, każdą zmianę w mimice, każde spojrzenie.

Adrien uśmiecha się do swoich myśli. Ona jest w euforii. W o wiele większej, niż powinna być. To tak niestosowne, że aż śmieszne. Tylko palce wiążące jej ciało z jego ciałem narzucają niezbyt oczekiwane ograniczenia.

Ach, gdyby tak mogła wyłączyć wszystko, co tylko się da! Po kolei. Metodycznie. Od początku do samego końca. Stać się kimś innym. Albo wyjechać. A potem zniknąć. Rozpłynąć się w nicości. Piękna iluzja. Wszystko nią jest. I ten miły wieczór i dobra wola, której on nie posiada. Obdarza bruneta nieszczególnie ufnym spojrzeniem i lokując wzrok w jakimś kącie, bąka zniecierpliwiona:

– Jeśli masz zamiar nawracać mnie na drogę marazmu i cnoty... bądź rzeczowy i pospiesz się. Zegar tyka. Minuta może ci nie wystarczyć.

Ten nieobowiązujący, ryzykowny ton mobilizuje go do równie niezobowiązującego i niedelikatnego ujęcia jej podbródka w dwa palce i szorstkiego:

– Kto cię tak zepsuł, kwiatuszku?

Wzgarda, bardzo nowa w wykonaniu Niny, odmalowująca się na jej twarzy jedynie utwierdza go w przekonaniu, że większą przyjemnością niż dbanie o jej komfort psychiczny będzie jej go pozbawienie.

– Ty.

Levine najpierw spogląda na nią przeciągle, a potem zaczyna zanosić się śmiechem. Pod jego wpływem cierpnie jej skóra. Niewielkie zmarszczki dookoła oczu są dla niej czymś nowym, zaś śmiech tak naturalny i niewymuszony, boli niemal podobnie, co świadomość, że wtedy, przed laty, miała czelność poczuć do niego być może coś więcej niż do Warda.

Zagubiona w deszczu [ZAKOŃCZONE, NIEWIELKA EDYCJA] | INTO DUST Series #1 NINAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz