#04 nie jestem nim

163 34 40
                                    

♪ the album leaf - on your way


Winna. Nie jest jej z tym do twarzy. Nina Welch swoje słabości wpycha na samo dno torebki. Ale teraz torebka jest pusta. I dobrze. Benjamina i tak by nie pomieściła. Nie zwraca uwagi na walające się po podłodze drobiazgi. Pośród nich szuka jedynie kluczy.

Są. Podnosi się z klęczek i wkłada jeden z nich do zamka. Próbuje przekręcić. Pudło. Bierze drugi. Chciałoby się. Trzeci. Dzięki, Chloe. Czwarty. Naprawdę? Piąty. Czuje się niczym złodziejka. Szósty. Ostatni. Mocno już zniecierpliwiona przekręca go w zamku. Drzwi nie ustępują. Boże, pobłogosław poczucie humoru tej na Ch.!  Opiera się o framugę, pociągając nosem. Wcale nie jest jej do śmiechu. Stoi na ganku, pośród porozrzucanych dookoła rzeczy, zła na cały świat, a najbardziej zła na Adriena.

Stój.

Te trzydzieści dziewięć stopni nie pozwala jej rozsądnie myśleć. Zaciska pięści. Nie ma najmniejszej ochoty na sprzątanie tego bałaganu. Najchętniej wróciłaby do Paryża. Gdyby tylko mogła. Ale nie może. Ma powód, by zostać. I to cholernie dobry, który wcale nie rozpoczyna się na literę B. Raczej na O. O jak Olivier. Siedemnastoletnia przyczyna praktykuje dziwaczny sposób utrzymywania się przy życiu, co wprawdzie nie byłoby żadnym problemem, gdyby nie fakt, że ma zaledwie kilkaset funtów w kieszeni i troskliwą starszą siostrę o imieniu Nina.

Szlag! Siada na schodach i sięga po paczkę dopiero co kupionych papierosów. Zazwyczaj nie pali. Zazwyczaj. Dzisiaj musi. Wyjmuje jednego i zmagając się z zapalniczką, zapala go. Z nerwów trzęsą jej się ręce. Zaciąga się. Próbuje złapać oddech. Krztusi się. Ostatecznie porzuca pomysł zagłębiana się w ten zgubny nawyk. Niezbyt elegancko gasi go na drewnianej podłodze.

Wymknęła się. Po cichu, bez zbędnych wyrzutów sumienia, nie zostawiając żadnej kartki, zabierając za to tę z rysunkiem. Leży tam. Wśród masy niepotrzebnych rzeczy. Zerka na trzymaną w dłoni zapalniczkę. Odruchowo ją zapala.

Niedorzeczność.

Przecież nie zrobi mu czegoś takiego. A jednak. Ten mały portret podświadomie zaczyna jej ciążyć.

Kilka lat temu wierzyła, że zawsze będą razem. Dzisiaj już nie jest tego taka pewna. Zagryza wargę. Obaj są ważni. Każdy na swój sposób. Benji jest jej pierwszym prawdziwym zauroczeniem. Może i najnudniejszym, ale za to najtrwalszym. Adrien natomiast mało istotną słabością, która wciąż działa na nią w bardzo specyficzny sposób. Wywołuje przyspieszone bicie serca. Dreszcze. Dziwny niepokój. Dosłownie wszystko naraz. Uświadamiając sobie bezcelowość swoich rozważań, dochodzi do wniosku, że postradała zmysły.

Sięga po leżącą nieopodal aspirynę.

– Nina?

Zna ten głos. Zmusza się do uśmiechu i niechętnie odwraca głowę. Ostatnie uśmiechy w jej wykonaniu były takie słabe, że wnioskuje, iż powinna ich zaniechać.

– Adrien... cóż za niespodzianka!

– Prawda, że miła?

Ostrożnie przechyla się przez poręcz. Po raz pierwszy widzi go w takim wydaniu. Skórzana motocyklowa kurtka. Szara, cienka koszulka odsłaniająca mały tatuaż na piersi – mewę i to coś na szyi... łańcuszek z półksiężycem. Identyczny motyw ma zresztą wytatuowany na szyi. Z dwudziestu stopni na zewnątrz robi się nagle czterdzieści. Nina nie wytrzymuje. Łzy samoistnie napływają jej do oczu. Zaczyna się śmiać. Sama nie wie, co w tym takiego zabawnego. Pewnie wszystko.

– Boże... – mamrocze cicho, nie odrywając wzroku od zaskoczonego chłopaka. Zastyga w bezruchu. Patrzy na niego jak na szaleńca – To ponad moje siły, wiesz? Nie dziś, ok? Idź stąd. Albo nie... lepiej ja sobie pójdę.

– Ja też się cieszę, że cię widzę – Adrien znacząco unosi brew i pochyla się w jej stronę. Welch chce odejść, ale on przeskakuje przez poręcz i zastępuje jej drogę. Długo patrzą sobie w oczy. To ona pierwsza zmienia obiekt. Wbija rozgorączkowany wzrok w pobliskie drzewo. Adrien mierzy ją od stóp do głów. – Nieźle zabalowałaś. Dobrze się czujesz, kochanie?

Nina nieświadomie kręci głową.

— Lepiej niż kiedykolwiek. Czy ty właśnie powiedziałeś do mnie... kochanie?

Chłopak natychmiast się reflektuje.

– Wybacz. Wolałabyś inaczej. Może być... skarbie?

Brunetka sili się na ironię.

– Wszystkie swoje dziewczyny tak nazywasz?

Levine zamyśla się na moment i pochyla w jej stronę. Chce dotknąć. Czegokolwiek. Właściwie, to jej. Nie udaje mu się. Nina w porę się uchyla. Przecina więc tylko powietrze tuż przed nią.

– Och, mylisz się... prawie wszystkie. Tylko te wyjątkowe.

To wyznanie nieco rozluźnia atmosferę. Przywołuje na usta Niny mniej niż uśmiech.

– Levine, jesteś okropny.

– A ty urocza... – mówiąc to, szczerzy tak długo aż zaczyna boleć go szczęka. Nie spuszcza z niej wzroku. Jej policzki płoną. Sądzi, że pierwsza odwróci swój, ale nic z tego. Dziewczyna krzywi się lekko i ostatkiem sił chwyta poręczy. On natychmiast staje obok i podtrzymuje jej ramię. Poważnieje. W jego głosie słychać coś, co niegdyś musiało stać nieopodal troski: – Wcale nie jest w porządku. Co się dzieje? I co znaczy to wszystko? Mieszkasz tutaj?

Za dużo pytań, za mało wniosków.

– Nie potrzebuję pomocy – Welch próbuje wyswobodzić ramię, ale nie ma siły, zostaje więc po staremu. – Nic mi nie jest. I tak, staram się tutaj mieszkać, przynajmniej tymczasowo, ale ani Chloe, ani ty wcale mi tego nie ułatwiacie... Ja... – urywa w pół słowa i przymykając oczy łapie się za głowę.

– Nina.

Jej palce puszczają poręcz. Coś się kończy. Coś zaczyna. Nina Welch robi najgłupszą rzecz na świecie znajdując się w towarzystwie Adriena Levine'a.

Mdleje.


/


♪ fleetwood mac - songbird


Udaje mu się w ostatniej chwili. Chwyta ją. Jest realistą, nie optymistą. Uśmiecha się gorzko. Podciąga rękaw jej kurtki. Palcami dotyka nadgarstka. Jest. Wzdycha. Straciła jedynie przytomność. 

Zrobi to. Poświęci się. Nie tknie jej nawet palcem. Jeszcze nie dziś. Zostanie pieprzonym wybawicielem. Skoro Benjamin nie potrafi właściwie się o nią zatroszczyć, on to zrobi. Dokładnie tak, jak w głębi duszy chce tego Nina. Chwilowo i bez żadnych zasad.

– Wygląda na to, że dziś jesteśmy na siebie skazani... Nie będzie bolało – z ulotnym sentymentem zerka na jej twarz. Jego dłoń niby od niechcenia zaczyna gładzić jej włosy. Taka spokojna. Taka niewinna. Taka obca. Zupełnie inna od dziewczyn z którymi się spotyka. Łapie się na tym, że wychwytuje każdy szczegół. Niezbyt to rozsądne i napawające optymizmem. Marszy czoło.

To już nie wróci.

Rozgląda się dookoła. Pusto. Doskonale. Przynajmniej nie zostanie uznany za zboczeńca. Jedną ręką obejmuje ją w talii, drugą zaś sięga do bocznej kieszeni jej jeansów. Strzał w dziesiątkę. Wyciąga gruby pęk kluczy. Całkiem nieprzydatny. Ale dobrze wie, gdzie szukać. Nie wypuszczając jej z ramion, wyciąga z kieszeni swojej kurtki jakiś przedmiot. Klucze. Te właściwe. Okrucieństwo to twoje drugie imię, Moritz. Wkłada jeden z nich do zamka. Przekręca. Pasuje jak ulał. Jeszcze jedno spojrzenie. Wygląda, jakby zasnęła. Na bardzo, bardzo długo. Lubi ją w tym niekłopotliwym wydaniu.

– W górę, skarbie... – szepce, biorąc dziewczynę na ręce. Jej głowa bezwładnie opada na jego ramię. Słyszy spokojny oddech i czuje ciepło jej ciała.

Kopniakiem otwiera drzwi.

Nie jest Benjaminem.

Zagubiona w deszczu [ZAKOŃCZONE, NIEWIELKA EDYCJA] | INTO DUST Series #1 NINAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz