#52 tamtego Benjamina już nie ma

50 6 167
                                    

♪ tom odell - i know


Szczupłe palce zaciskające się na ramieniu. Pozornie dodające otuchy. Tak naprawdę jedynie starające się opóźnić to, na co wszyscy liczą. Tchórzliwą ucieczkę. Powinna je strzepnąć, ale powstrzymuje ją przed tym uspokajający, ciepły szept podstępnie sączący się wprost do jej ucha. I coś jeszcze. Ten wzrok. Obłąkany, perfidny, zdający się krzyczeć: teraz nareszcie dostaniesz to, na co sobie zasłużyłaś. Jego wzrok. Niegdyś kuszący i obiecujący cały świat, dziś karzący i rujnujący jej życie na milion sposobów.

Nina ostrożnie splata ramiona na piersiach, a potem zamiast zrobić to, czego on od niej oczekuje, czyli uciec stąd z podkulonym ogonem, przywołuje na usta podobny do jego uśmiech. Równie perfidny i ulotny. W chwili, w której nie zostaje odwzajemniony, dociera do niej, że chce dokładnie tego samego, czego chce on.

Zawsze chciała.

Przydatnej wendetty. Okupionego brudnymi zagraniami marnego zwycięstwa. Małego – wielkiego czegoś, co wykorzeni z niej każdą zdradliwą emocję. Unieważni każde ze wspomnień. Zabije żałosną dziewczynę, która okazała się być na tyle głupią, żeby pokochać kogoś takiego, jak Ward.

I tak. To mogłoby się udać, gdyby nie on. Fajtłapowaty i wiecznie narwany Frank. Szkło nigdy się go nie trzymało. Dzisiaj nie stanowi w tym względzie wyjątku. Zamiast skupić się na tym, co wychodzi mu (nie) najlepiej, całą swoją uwagę skupia na niej. Na Chloe Moritz. Jednej z wielu miłości jego życia. Słabości, której nigdy nie planował udomawiać. Gdy nie odrywając nachalnego wzroku od dziewczyny odruchowo opiera się łokciem o ladę, przedmiot sam wyślizguje mu się spomiędzy palców. Uświadamia to sobie dopiero wtedy, kiedy oczy zainteresowanych zatrzymują się na nim. Wszystkiemu winne jego rozmemłanie. Znowu. Hałas, którego narobił, musiał być niewyobrażalny.

Cholerna grawitacja.

Na jego usta wstępuje grymas niezadowolenia, kiedy chcąc nie chcąc odrywa wzrok od Chloe. Przysięga sobie, że to to tylko na moment. Nie, żeby tę na Ch. w jakikolwiek sposób to obeszło. Myśli panny Moritz krążą na zupełnie innej orbicie. Pionowa, głęboka zmarszczka między jej brwiami, mówi naprawdę wiele. Nie w głowie jej miłostki. Teraz liczy się tylko Nina.

Drew bierze kolejny płytki oddech i pochyla głowę nad odłamkami szkła. Mimo, że pozwala im się wbijać w palce, nie dopuszcza to tego, żeby którykolwiek uronił z niego choć kroplę krwi. Nie, i już. Frustracja bierze górę nad rozmemłaniem.

Czy ma prawo ją winić? Skąd, powinienem winić wyłącznie siebie. Za to, że dał się zmiękczyć. Za to, że wpadł jak śliwka w kompot. Za to, że zachorował. Na nią.

Kocham? Zależy mi? Już tak dłużnej nie mogę... Wolne żarty, stary. Co najwyżej słodkie i niczego nie obiecujące: naprawdę cię lubię. Ewentualnie pełne autentycznego zdziwienia: spieszy ci się gdzieś? Niekiedy nawet wycedzone przez zęby: na nic więcej się nie umawialiśmy, Frank. Czy mogłaby być bardziej ujmująca? Zwłaszcza teraz, kiedy wbija w niego kolejną ostrą szpilę, albo raczej ganiący wzrok mówiący ni mniej, ni więcej: i co ty najlepszego zrobiłeś, idioto?

O losie.


/


Naprawdę, panie Drew?

Wybudzona z głębokiego snu Nina odrywa pusty wzrok od pochylającego się nad odłamkami szkła Franka. W mig zapomina o o starających się utrzymać ją w ryzach palcach przyjaciółki. Ignoruje zatrwożone, chcące przywołać ją do porządku, spojrzenie brata. To nieistotne. Tym bardziej, że na placu boju zostało już tylko ich troje.

Zagubiona w deszczu [ZAKOŃCZONE, NIEWIELKA EDYCJA] | INTO DUST Series #1 NINAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz