#38 ostrożnie, kuzynie

45 6 45
                                    

♪ shout out louds - destroy


Szóste piętro. Zacięta winda. Ciemny, pusty korytarz. Chłodne, migające światło jarzeniówki. Samotny płatek śniegu rozpuszcza się pod wpływem ciepła palców. Wsiąka w jasne włosy. Tylko krok dzieli tego nieszczęsnego, twardo stąpającego po ziemi informatyka od realizacji scenariusza rodem z horroru.

Zziajany West mocniej otula się czarnym szalikiem. Już wie, że żmudne wdrapywanie się po schodach na niewiele się zdało. Gdyby piekło kiedyś zamarzło, najpewniej zapanowałaby w nim temperatura podobna do tej tutaj. Rozciera skostniałe dłonie. Żaden Hades mu nie grozi. Jeszcze nie dziś. Z jękiem przykłada zlodowaciałą dłoń do twarzy. Zaczerwienione policzki palą żywym ogniem. Na zewnątrz minus pięć. W sercu minus dwadzieścia pięć. Na butach lekki szron. Na ustach niewyartykułowane na głos nieszczęście. W oczach udręka.

West przenosi wzrok na drzwi. Są naprawdę piękne. O ile, oczywiście, można w taki sposób mówić o kawałku drewna. Mahoniowe. Ręcznie rzeźbione. Wzmocnione metalowymi okuciami. Nie do sforsowania. Są pierwszym z kilku wyznaczników jego porażki. Drugi, to motywacje, które tutaj ze sobą przytargał. Świadomość fatalnie wykonanego zadania. Rozczarowanie porządkiem zastanym w OTH Cafe. Koszmarne wyrzuty sumienia.

Czyżby zapomniał o czymś jeszcze?

Kątem oka zerka za zegarek. Wskazuje trzecią nad ranem. Co zaś się tyczy trzeciego wyznacznika... Jest nim ten, którego nie ma dziś w domu. Blondyn zaczyna przestępować z nogi na nogę. Gdzie on się u licha podział? Szwenda się po mieście w poszukiwaniu inspiracji do jednej z tych książek, które nigdy nie powstaną? Topi smutki w alkoholu? Nasłuchuje z uchem przyklejonym do drzwi? Śpi śniąc sen szaleńca...?

Cokolwiek.

Małe sam na sam z cudzymi drzwiami doprawione extra porcją rozterek szybko zaczyna go nużyć. Ostatnim, o czym mógłby marzyć tej mroźnej nocy, jest zabawa w kotka i myszkę. Naciska dzwonek. Raz. Drugi. Trzeci. Przecież musi gdzieś tam być. Może zemdlał? Jeśli tak, to zaraz będzie miał towarzystwo. Tyle tylko, że tu, pod drzwiami. West opiera zimne czoło o odrobinę tylko cieplejsze drewno. Jak nic, zaraz trafi go szlag. A wtedy, żywy lub nie, trzeźwy, czy pijany, racjonalny, czy szalony Benjamin będzie musiał zeskrobać go ze swojej wycieraczki i poszukać sobie nowego kozła ofiarnego.

Nie. Prawda musi być bardziej prozaiczna. Ward wcale nie zemdlał, po prostu siedzi sobie przy tym swoim starym, odrapanym biurku i nabija się z naiwności dzwoniącego. Ta wizja jeszcze mocniej napędza słabą determinację Westa. W zupełności wystarczy, żeby zrozumiał, że nie ma prawa mu tego popuścić. Bo jego kuzyn jest nieobliczalny, zepsuty i... bardzo skory do żonglowania nieswoim życiem.

Cóż więc może zrobić ktoś taki jak on? Przywołać Benjamina do porządku. Uczepić się go niczym rzep psiego ogona. Porwać mu nogawkę. Innymi słowy, dostać się do środka, choćby i miało polegać na wspinaniu się przez resztę nocy, się po rynnie na szóste piętro.

Delektując się znienawidzoną ciszą postanawia dać i sobie, i jemu tę ostatnią szansę. Benjaminowi na otwarcie tych cholernych drzwi, sobie zaś na oszczędzenie sobie tego karkołomnego wspinania się po rynnie. Ignoruje ciarki wędrujące po plecach. Od dzwonienia płynnie przechodzi do pukania.

Pozostawił bez odpowiedzi wszystkie jego telefony. Nie zjawił się w umówionym miejscu o umówionej godzinie. Złożył swoją przyszłość w jego dłonie, a potem zignorował go tak, jak ignoruje się żebrzącego bezdomnego. Co to ma być? West już nie drży z zimna, robi to ze złości. Nerwowe westchnięcie nieoczekiwanie zostaje stłumione przez cichy stukot. Czyżby? Jego dłoń zawisa nad dzwonkiem. Co my tu mamy? No, jasne. Benjamin Ward we własnej osobie. Bez żenady krząta się od ściany do ściany. Bez wątpienia obudzony z głębokiego snu i wściekły na cały świat. A raczej na tego, który miał czelność zakłócić jego spoczynek.

Zagubiona w deszczu [ZAKOŃCZONE, NIEWIELKA EDYCJA] | INTO DUST Series #1 NINAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz