#01 ten uśmiech jest jak obietnica

275 41 30
                                    

♪ jeff buckley - last goodbye (acoustic)


Benjamin Ward kontempluje Marksa. Adrien marszczy brwi. Też mi nowość! To może oznaczać tylko jedno. Coś uległo spieprzeniu. Albo gorzej. Udało się. I Ward jest w siódmym niebie. A może nawet i w ósmym.

Bez słowa siada naprzeciw blondyna i kątem oka zerka na panujący na stoliku rozgardiasz. Kilka książek, pogniecione, zalane ciemną cieczą papiery, kubek z zimną kawą. Multum szczęścia i masa kłopotów. Benjamin odwzajemnia spojrzenie, a jest ono spojrzeniem niewyspanego, ale wciąż uduchowionego męczennika. Levine z dezaprobatą kręci głową, zmusza się do uśmiechu.

– Benjamin, przyjacielu, masz może jeszcze jakieś specjalne życzenia? – zagaduje, siląc się na patos. Wie, że o cokolwiek ze strony tamtego będzie dziś trudniej, niż kiedykolwiek. Z lekkim roztargnieniem rzuca notatnik na stół. Błyskawicznie dochodzi do wniosku, że skoro już jeden z nich musi tym żałosnym, to może chociaż niech ten drugi będzie tym zabawnym.

Benjamin w odpowiedzi szerzej otwiera oczy i odrywa wzrok od książki. Postanawia coś wymamrotać. Bez składu. Za to z sensem. Nie tak znowuż ukrytym.

– Właściwie... to tak. Możesz coś dla mnie zrobić. A nawet powinieneś.

Ten potok słów sprawia, że brunet się uśmiecha.

Przedwcześnie.

– A konkretnie?

– Przewietrz się.

Adrien robi zdziwioną minę.

Sądzi, że się przesłyszał.

– Że co proszę?

Benjamin wywraca oczami zdziwiony zdziwieniem Levine'a.

– Marlboro, whisky i benzyna to nie najlepsza kombinacja. Zwłaszcza o dziewiątej rano. Nigdy nie masz dość, co?


/


Brunet wzrusza ramionami. Zamierza odpowiednio się odciąć, ale splot nieoczekiwanych okoliczności krzyżuje mu plany. Zrywa się wiatr i za sprawą silnego podmuchu, drzwi lokalu stają otworem. Tak sądzą. Obaj. Jakże się mylą. Adrien leniwie podnosi się z miejsca. Dzień jak co dzień. Wypadałoby je zamknąć. I wtedy coś zauważa. Ją zauważa. Lekko przekrzywia głowę i opiera się o krzesło. Choć doskonale ją zna, dla niej jest nikim.

Z wyraźnym wahaniem, speszona, wchodzi do środka. Wiatr rozwiewa jej ciemnobrązowe, pozbawione ładu, loki. Jest październik, a ona ma na sobie tylko cienką granatową koszulę, zdecydowanie zbyt lekką jak na tę porę roku. I żadnej kurtki. Z niezadowoleniem mruży oczy. Są tak ciemne, że trudno byłoby doszukiwać się w nich jakichkolwiek emocji. Jest przemoczona. Do suchej nitki. Czarne opięte jeansy dają wrażenie, że mniej jej jeszcze, niż w rzeczywistości. Wygląda, jakby urwała się z jakiejś cholernej Francji. W istocie, urwała się. I chcąc nie chcąc trafiła akurat tutaj. Do miasta wszystkiego naraz, z przewagą wszystkiego naraz.

Niesforny pukiel wpada jej do oczu. Marszy nos. Robi to w tak zabawny sposób, że nie sposób się nie uśmiechnąć. Prześlizguje się wzrokiem po pomieszczeniu i zatrzymuje go dokładnie na nim. Okazja czyni złodzieja. Wymieniają spojrzenia. Zwykły kelner, zwykła dziewczyna. I wtedy Adrien robi coś ryzykownego. Z zagadkową miną wskazuje na puste krzesło, naprzeciwko Benjamina, to właśnie, o które się opiera. Gest ten, choć pozornie bez znaczenia, wywołuje na jej twarzy uśmiech.

Ten uśmiech jest jak obietnica.

On posiada dokładnie te cechy, których ona nie znosi. Mistrz ironii zamknięty w swoim małym, ciasnym pudełku do którego dostępu nie ma nikt. Chłopiec z tatuażami i kilkoma kochankami, w każdej chwili gotowy dodać jeszcze jedną do tej listy. Ten, któremu zaufanie podaje się w bardzo małych dawkach.

Adrien Levine.


/


Brunetka nie wykonuje żadnego gestu. Nadal tkwi w progu z tym swoim półuśmiechem na ustach. Nieśmiała i zagubiona. Jak nigdy. Adrien już wie, że jego propozycja zostanie bez odzewu. I zostaje. Dziewczyna uśmiecha się przepraszająco, on kiwa głową na znak zrozumienia.

Udaje rozbawionego.

To jasne jak słońce. Jest tutaj dla niego. Dla Warda. On wydaje się lepszą opcją. Zawsze nią był. Zaangażowany w życie społeczne wrażliwiec, który stroni od płci pięknej, jest kimś bardzo pożądanym. Dzisiaj stanowi najidealniejszą wersję samego siebie.

Na jej widok nerwowo obciąga byle jak podwinięte rękawy kurtki. Przygładza lekko zwichrzone włosy i przeciera podkrążone oczy, które zdają się zdradzać stan wiecznej bezsenności. Stara się doprowadzić do porządku. Bez powodzenia. Zostaje zauważony dopiero po dłuższej chwili. Ale kiedy tak się dzieje, jej uśmiech staje się prawdziwym uśmiechem. I Adrien zaczyna rozumieć. Widzą się po razy pierwszy od bardzo, bardzo dawna. Ona jest dla niego, jak zabawka z dzieciństwa, która przepadła bez śladu. Jest jak ktoś, kogo się oczkuje. Bodaj przez całe życie. A kiedy już się go widzi, to przyspieszone bicie serca nie pozwala złapać tchu. Obaj znają to uczcie. Doświadczyli go niemal w tym samym czasie.

Adrien uśmiecha się ze zrozumieniem. Bez słowa pozwala Benjaminowi zerwać się z krzesła i pobiec w jej stronę. Sam zaś pełni rolę niemego obserwatora, kiedy ten chwyta ją wpół i zaczyna obracać się dookoła. Po chwili nieruchomieje, ale nie wypuszcza jej z ramion.

Musi być zachwycona. Trwają tak długo. Wreszcie stawia ją na ziemi i szepce do ucha imię: Nina. Jego brzmienie wywołuje nieprzyjemny dreszcz u Adriena. Benji wypowiedział je pierwszy. Teraz i wtedy. Wzdryga się, ignorując niezrozumiałe uczucie. Sięga po notes porzucony na stoliku dobrych parę minut temu.

– Adrien?

Na dźwięk swojego imienia odruchowo podnosi głowę. Benjamin nadal trzyma ją w ramionach, ale ona patrzy już zupełnie gdzieś indziej. Ich oczy się spotykają. Niepokój miesza się z konsternacją. Nina mocniej zaciska palce na szyi obejmującego ją chłopaka.

Nie zapomniała.

Zagubiona w deszczu [ZAKOŃCZONE, NIEWIELKA EDYCJA] | INTO DUST Series #1 NINAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz