#16 to tylko pijaństwo

68 13 20
                                    

♪ sorry boys - the sun

Do długiej listy znienawidzonych rzeczy wypada dopisać jeszcze jedną. Wyciera ubrudzone kawą dłonie w biały, wykrochmalony fartuch. Odwiązuje go. Niezbyt uważnie rozgląda się po sali. W zdumieniu marszczy brwi.

Niebywałe. Klient. W ilości sztuk jeden. Osobnik płci męskiej uśmiecha się od ucha do ucha bez żenady kalkulując, ile mogłaby jeszcze odsłonić. Czerwona, skórzana kanapa z powodzeniem przytłacza jego pogrzebowy garnitur. Nina nie wie, co cieszy go bardziej: widok jej nazbyt wyeksponowanych nóg, czy może uwierający go w szyję za ciasny kołnierzyk. Odwzajemnia uśmiech, okraszając go pobłażliwością i jednym ruchem obciąga co rusz podwijającą się kieckę.

Mężczyzna mruga do niej porozumiewawczo i przykłada do ucha telefon. Albo jest wysłannikiem sanepidu, albo wyjątkowo napalonym natrętem. Welch wyżej unosi brodę, z gniewem ciska w kąt fartuch, który właśnie przestał nim być i wraca za ladę. 

Zerka na zegarek. Olivier znów gdzieś się zapodział. Zła na brata wkłada do uszu słuchawki od iPoda. Opiera łokcie na o ladę i wlepia wzrok w okno. Jedna kropla leniwe spływa po szybie. Druga zlewa się z trzecią. Trzecia zaczyna tworzyć mozaikę z pozostałymi. Lekka mżawka raptownie przechodzi w potężną ulewę.

Zachowawczy i nudni Londyńczycy. Osobnicy o flegmatycznych usposobieniach, dziś, za sprawą deszczu, albo uciekają w popłochu, albo niechętnie rozkładają parasole. On, samotny pośród tłumu, jakby na przekór temu miastu, nie robi ani jednego, ani drugiego. Wiatr rozwiewa na wszystkie strony jego jasne, ociekające wodą, kosmyki i szarpie kurczowo ściskany przez niego plik ulotek. Ale dopiero smętnie przewieszona przez ramię torba i cienki sweter robią na niej najsilniejsze wrażenie.

Wolno podchodzi do okna. Ten chłopak ma to, czego nie ma już ona. Wewnętrzne ciepło. Blondyn odwraca się, jakby wyczuwając na sobie jej świdrujące spojrzenie. Niepewnie zbliża się do kawiarnianej witryny. Przykłada do niej palce. Zaintrygowana robi to samo. Dzieli ich tylko parę milimetrów matowego szkła. Kiedy ona zdobywa się na nieśmiały uśmiech i dopasowuje swój układ palców do jego, on spuszcza głowę w dół. Palce wolno zjeżdżają po mokrej szybie, niszcząc mozaikę.

Beznamiętny uśmiech rozjaśnia jego twarz. Ulotki lądują w pierwszej lepszej kałuży. Niesione silnymi podmuchami wiatru wypełniają cały plac. Patrzą na siebie w milczeniu. Welch pierwsza odwraca wzrok. Jest speszona. Ona wie, on nie chce wiedzieć. Wkłada dłonie do kieszeni. Lekceważąc jej palące spojrzenie, wolno rusza przed siebie.

Chce zawłaszczyć magię tej chwili dla siebie. Ukryć gdzieś głęboko i w kółko odtwarzać. Aż do znudzenia. Chce znów się w nim zakochać. Z nadzieją zerka w stronę tonącego w deszczu skweru. Nic z tego. Zrezygnowana odkleja palce od szyby. Opuszcza ramiona. To wymarzony dzień na dematerializację i niehonorową, ale jakże pociągającą śmierć z zepsucia. 

Wciąż ma przed oczami całą tę paletę emocji. Niedowierzanie. Pogardę. Wściekłość. I wreszcie to ostanie. Bodaj najgorsze. Rozczarowanie. Każda z nich coś w niej zabiła. Popchnęła do zrobienia czegoś, co powinna była zrobić dawno temu. Do zdewastowania jego uczuć, żeby zrozumiał, że już jej nie potrzebuje. Że zasługuje na kogoś lepszego. Że ta dziewczyna, którą udawała przez ostatnie cztery lata, nigdy nie wróci. 

Wraca na miejsce. Mocniej zaciska palce na obrzeżach lady. W uszach znów dźwięczą jej słowa Chloe:

Jeśli chcesz jego pieprzonego szczęścia, które i tak do niczego mu się nie przyda, pozwól mu odejść. Zaufaj mi, jakoś to przeboleje. A ty... nareszcie nauczysz się żyć czymś więcej niż wdzięcznością...

O to chodziło. Ponoć o jego szczęście. Nie zaś o samolubną Ninę Welch, którą zawsze lubiła być. Musiała dać mu powód. I dała. Mocno dyskusyjna miłość do Levine'a ostatecznie przebrała miarkę.

Zagubiona w deszczu [ZAKOŃCZONE, NIEWIELKA EDYCJA] | INTO DUST Series #1 NINAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz