#14 wszystko w swoim czasie

102 12 9
                                    

♪ florence + the machine - shake it out

Znudzona dziewczyna o bystrym spojrzeniu i szaleńczym usposobieniu przerzuca kolejną stronę starego Vogue. Jej uwagę przykuwa obszyta świecidełkami sukienka. Armani. Kolekcja 2008. Wzdycha przeciągle i z rozmarzeniem przytyka palce do ust.

Oto przed państwem Chloe Moritz, naczelna stylistka Vogue. Przywitajmy ją tak, jak na to zasługuje. Sala jest wypełniona po brzegi. Chloe uśmiecha się z przesadną skromnością i przesyła całusa w stronę tłumu. Ma na sobie czarną klasyczną sukienkę od Valentino, której nudny, zachowawczy krój został sprofanowany obsypanymi różowym brokatem szpilkami od Manolo. Oczy tonące w niemym zachwycie patrzą tylko na nią. Lubią ją. Wielbią. Kochają. Ludzie, bez opamiętania, niczym bezwolne marionetki, biją brawo. Panna Moritz ostrożnie (ach, te dwanaście centymetrów!) podchodzi do mikrofonu i z gracją godną księżnej Kate, macha poddanym. Radosny chichot blondynki sprawia, że zgraja szaleje.

Zostaje uciszona gestem dłoni.

Milknie jak jeden mąż.

Moritz w geście i poczuciu boskości szeroko rozkłada ręce i wbija natchniony wzrok w sufit.

– Oto ja, wielka Chloe Moritz. Dam wam małą wskazówkę, moim wyznawcy. Czcijcie. Wierzcie. Ubóstwiajcie. Jestem ikoną...

Nadal patrzą w ten sam fanatyczny sposób. Jednak już nie tam gdzie powinni. Oczy wszystkich utkwione są w jednym punkcie. Moritz mimo woli bierze przykład z tłumu. Otwiera usta. Wolne żarty. To należy do mnie! krzyczy w myślach, ale głos odmawia jej posłuszeństwa. Ona. Stoi tyłem. Długie, gęste miodowe loki kaskadami spływają po jej ramionach. Odkryte łopatki onieśmielają pożądaną przez masy chudością. Kiedy się odwraca, blask złotej, wymarzonej sukni panny Moritz, przyćmiewa całość. W tym ją samą. Pani Wszystkiego uśmiecha się triumfalnie ukazując rządek śnieżnobiałych, idealnie równych zębów i rzuca zaczepnie z drugiego końca sali:

– I kto teraz jest ikoną?

Poruszona Chloe robi krok do przodu. Potyka się. Przez chwilę chwieje się jeszcze, nim na dobre straci równowagę. Tłum się rozstępuje. Leci podejrzanie długo. Rozlega się złowieszczy huk. Długopis ląduje w kubku z gorącą Caffe Macchiato. Chyba powinna się otrzepać, ale tylko kręci głową z roztargnieniem. Siedzi na stołku. Zła na potencjalnego klienta, którego jeszcze nie powinno tutaj być, przecież dopiero ósma, zrywa się z miejsca, żeby odpowiednio dotkliwie mu nawtykać.

/

♪ taylor swift - betty

Z ust wyrywa jej się ciche gwizdnięcie.

Ładne kwiatki.

Z powątpiewaniem mierzy wzrokiem nieznajomą. Od stóp do głów, a po krótkim namyśle jeszcze raz. I jeszcze. Dla potomności i na wypadek, gdyby jednak tkwiła jeszcze w swoim sennym koszmarze, a nie, w i tak tej nieźle pokręconej rzeczywistości.

Obrazek wart odnotowania.

Bez wątpienia.

– Ostatnio widziałam cię w takim wydaniu po koncercie The Kooks. Czyli, na oko, jakieś cztery lata temu. Spędziłaś noc poza domem. Coś mnie ominęło? - wyrzuca z siebie z prędkością karabinu maszynowego.

Stoi w drzwiach. Wyraźnie nieswoja. Jak to dotychczasowa ona. Czekoladowe loki, o dziwo, ustąpiły dziś miejsca starannie wyprostowanym kosmykom, śladowe ilości pseudo makijażu - prawdziwemu, a zachowawcze francuskie ciuszki - dobrze dopasowanym czarnym rurkom i krótkiej skórzanej kurtce. Tylko cienie pod oczami zdradzają o wiele za dużo.

Welch uśmiecha się tak nonszalancko, że Chloe zaczyna tracić rachubę. Patrzy, jak przyjaciółka przemierza beztrosko salę i siada naprzeciwko niej przy stole. Dopiero teraz ma okazję uważniej jej się przyjrzeć. Co tam powierzchowność! Nina Welch jest odrobinę wczorajsza, trochę wstawiona i... radosna. Otacza ją zapach papierosów, zwietrzałej wanilii i wina, z miażdżącą przewagą tego ostatniego. Pachnie bardziej jak Julie Rizzo niż jak Nina Welch.

Chloe szyderczo mruży oczy.

Coś tu nie gra.

– Nie wiedziałam, że Adrien używa prostownicy –  wyrywa się jej ni stąd, ni zowąd.

Nina zdobywa się na uśmiech.

Mniej nerwowy niż zazwyczaj.

– Nie używa. W przeciwieństwie do ciebie – ucina i jak gdyby nigdy nic sięga po magazyn. – Wbrew pozorom nocowałam tam, gdzie powinnam. Ale skąd ty możesz o tym wiedzieć, skoro zamiast spać we własnym łóżku, przechadzałaś się ulicami Londynu z Levim? –  mamrocze, nawet nie starając się ukryć triumfalnego uśmiechu. Zaczyna wertować zawartość czasopisma, zapewne w nadziei, że lada moment Chloe znudzi się szukanie drugiego dna i płynnie przejdzie do tematu numer jeden – siebie.

Nic bardziej mylnego. Wszystko w swoim czasie. Blondynka bierze się pod boki. Sprawia wrażenie urażonej. Wyciągnie z Niny, choćby nawet miała to robić przez całą wieczność, kawałek po kawałku, prawdę i tylko prawdę. Zwłaszcza tę niewygodną. Za to jedyną i upragnioną.

– Skąd wiesz o Levim? – podejrzliwie zerka w jej stronę i krzyżuje ramiona. – Wiesz, w sumie to wcale nie musisz mi się spowiadać – kwituje, pojednawczo zerkając na wertowaną przez brunetkę gazetę.

Welch na chwilę podnosi wzrok i zaszczyca dziewczynę krótkotrwałym spojrzeniem.

– Wiem, że nie muszę. Pozwolisz, że skorzystam z tego przywileju? Jeśli zaś chodzi o Levi'ego, to nietrudno zgadnąć. Ostatnio mówisz tylko o nim.

Blondynka błyskawicznie spuszcza z tonu, ale na koniec i tak się odgryza:

– Proszę, proszę, uczeń przerósł mistrza. Powiedz mi chociaż co tutaj robisz?

Welch, nie odrywając wzroku od złotej sukienki widniejącej na jednej ze stron magazynu, odpowiada spokojnie:

– Podobno pracuję. No chyba, że to już nieaktualne? – wymieniają spojrzenia. Moritz spodziewała się raczej zdawkowego: przyszłam na kawę, nie zaś... tego.

Robi śmiertelnie poważną minę i rzuca:

– Chyba już wolałam tamtą niekłopotliwą nudziarę uzależnioną od równie interesującego Benjamina... Nie wiem, co takiego Levine ci zrobił, ale podoba mi się to. Dobrze wiedzieć, że od dziś znów dysponujesz wolną wolą i ciętym językiem. Kocham cię w tym zuchwałym wydaniu. Tęskniłam za nim... – z uśmiechem podchodzi do skonsternowanej Welch i mocno obejmuje ją ramionami.

– Dzięki za konstruktywną krytykę. Wiedziałam, że na zawsze mogę na ciebie liczyć, Moritz  –Nina uśmiecha się pod nosem, ale odwzajemnia ten zbyt mocny uścisk.

Obie zaczynają się śmiać.

Przerywa im nieoczekiwane trzaśnięcie wejściowych drzwi.

– Nino, och Nino... Naprawdę poświęciłaś nas dla tego?

/

Pod pachą obraz, w oczach dezaprobata, na ustach cierpki uśmiech. Wygląda jakby mówił: Niezła próba, ale i tak nie zmienisz tego, kim jesteś. Nie pasujesz do nich. Ja jeden wiem, co jest dla ciebie najlepsze.

Ogarnia wzrokiem dobrze znane pomieszczenie. Zatrzymuje go na niej. Lustruje jej strój od góry do dołu. Wzdycha przeciągle. Czyżby znów musiał przez to przechodzić? Zapada krępująca cisza. Żadne z jego ponaglających spojrzeń nie zostaje odwzajemnione. Tego oczekiwał. Tego podświadomie chciał. Już odwraca się z zamiarem wyjścia, kiedy tuż za jego plecami rozlega się ciche:

– Musimy porozmawiać.

Przytakuje i stawia pejzaż pod ścianą.

Dotyka brody i odpowiada w zamyśleniu:

– Tak, myślę, że jesteś mi to winna. 

Zagubiona w deszczu [ZAKOŃCZONE, NIEWIELKA EDYCJA] | INTO DUST Series #1 NINAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz