♪ peter gabriel - dressing the wounded
Kolejny łyk wina. Kolejne wspomnienie. Kolejna plama na śnieżnobiałej ścianie. Ledwie zauważalny grymas zwiastujący sztorm. Prawdziwa klęska. Ostatnie przebłyski głupiej naiwności. Jego palce zatrzymują się tuż nad wytartymi klawiszami. Usta zwężają się w wąską kreskę. Bez zastanowienia wyszarpuje do połowy zapisaną kartkę papieru.
Nina. Nina. Nina. Nina. Nina. Nina. Nina. Nina. Nina. Nina. Nina. Nina. Nina. Nina. Nina. Nina. Nina. Nina. Nina. Nina. Nina. Nina. Nina. Nina. Nina. Nina. Nina. Nina. Nina. Nina. Nina. Nina. Nina...
Jest istną plagą. Chwastem zakorzenionym w umyśle na święte zawsze. I tlenem bez którego nie sposób oddychać. Przez jego usta przemyka nieśmiały uśmiech. Zostaje wyparty przez błysk rozbawienia w oku. Ta monotematyczność kiedyś cię zgubi, Ward... – mruczy pod nosem i nie wypuszczając z dłoni papieru zaczyna wolno gładzić trzydniowy zarost.
Przymyka oczy. Szalejąca w trzewiach wódka. Malinowe usta. Brązowe plamy. Chłód podszyty zachętą. To nie miało prawa się wydarzyć. Strach. Ciepło jej ciała. Nieprzekonujące protesty. Nie, mój drogi Benjaminie, to miało prawo się wydarzyć bardziej, niż cokolwiek innego. Mocne szarpnięcie. Błysk noża. Krew ściekająca z palców. Nerwowy, młodzieńczy jeszcze uśmiech, którego właściciel chciał wypaść odpowiednio dorosło. Wymiana znaczących spojrzeń.
Szeroko otwiera oczy. Palce błądzą po twarzy. Ze spuchniętej wargi niepostrzeżenie przemykają na rozległe rozcięcie na czole. Wyczuwając lepką maź raptownie opuszcza dłoń. Krew. Morze krwi. Ocean krwi. Poezja. Sinoczerwona cicho skapuje na sosnowe biurko. Czarna bezwstydnie plami spodnie. Jeszcze inna zdradliwie wlewa się do ust. Zalewa płuca. Wyzwala czy zniewala? Chwyta się za szyję i mimowolnie zaczyna się krztusić. Resztki rozsądku i wola życia jeszcze walczą o przetrwanie. Bezowocnie. Umysł wybrał inną drogę.
Zaciskając palce na brzegu mebla przez nieuwagę strąca maszynę do pisania. Odpływa. Czuje się taki wolny. Czysty. Spokojny. W ustach metaliczny smak czerwieni, na twarzy znudzony uśmiech. Coś nakazuje mu się poddać. On. Cichy, męski szept wślizgujący się do jego umysłu i niczym wąż sączący do ucha jad pod postacią dobrze mu znanego słodko brzmiącego głosu: To karma, nieuporządkowany szczeniaku. Nie uciekniesz przede mną. Jesteś mój.
To, czego chciał od zawsze właśnie się urzeczywistnia. Przeznaczenie samo go znalazło, a ten nieszczęsny występek odwalił całą czarną robotę za niego. Pogrzeb przed trzydziestką. Dokładnie tak, jak przystało na szanującego się pisarza. Jego ciałem wstrząsa kolejny dreszcz. Nie mogę się utopić. Wydźwięk tej jednej, wyrwanej z całego szeregu bezwiednie przepływających myśli, jednym kopniakiem burzy ten godny pożałowania plan. W panice przytyka palce do nosa. Nie mogę umrzeć. Nie teraz. Na Boga!
Rzuca się w stronę tarasu. Wie, że za późno na lamenty. Ale i tak dopada drzwi. Rozsuwane, tarasowe, z hartowanego szkła. Zaczyna się z nimi szarpać. Jak nigdy, nie ustępują. Z jego gardła wyrywa się jęk. Wali pięściami w szkło. Bezskutecznie. Wreszcie, w akcie desperacji, odwraca się i bierze chwyta pustą szklankę. Ostatkiem sił ciska nią w szybę. Pozostaje odporna na wszelkie ataki. Ani jednej rysy. Żadnej szkody. Przykłada do niej palce. Krew oblepiająca dłonie nareszcie znajduje ujście. Benjamin ze stoickim spokojem obserwuje, jaki powoli spływa po szybie, czyniąc ją jedną wielką szkarłatną zasłoną.
Zamyka oczy i bezwolnie osuwa się na ziemię. Czy można sobie wyobrazić równie piękną sztukę umierania? Teraz już wszystko tonie w czerwieni. Sufit, podłoga i ściany. Jako taką ulgę przynosi tylko chłodny, znajomy oddech na policzku i pokrzepiające: Przestań się opierać. Im szybciej zrozumiesz, że nie ma dla ciebie odkupienia, tym lepiej, chłopcze.
CZYTASZ
Zagubiona w deszczu [ZAKOŃCZONE, NIEWIELKA EDYCJA] | INTO DUST Series #1 NINA
RomanceNina Welch nigdy nie przegląda się w oczach innych w obawie przed tym, co mogłaby w nich dostrzec. Adrien Levine unika luster - nie potrzebuje ich, bo przecież doskonale wie, z kim na do czynienia. Nieważne, jak mocno by się starała i tak nie wyjd...