67 - Wiktor Cz. 2

656 23 2
                                    

Kiedy wychodzę przed szpital, wpadam na Nowego. Góra zatrudnił go jakiś czas temu. Dobry był z niego chłopak, chociaż strasznie niezdarny. Potrafił się potknąć o własne nogi.

- O, cześć, Nowy – witam go pogodnie.

- Dzień dobry, doktorze – odpowiada. – Dobrze, że pana widzę.

- A stało się coś? – Przyglądam mu się uważnie.

- Ja... Ten... Znaczy... Bo byłem na chwilkę w bazie i... - Urywa, jednak po jego minie widzę, że nie ma dla mnie za wesołych wieści.

- Mów, o co chodzi? – ponaglam go.

- Myślę, że powinien sam pan tam pojechać – odpowiada, a ja wzdycham z irytacją.

Czy naprawdę jest mu tak trudno powiedzieć, o co chodzi? Mnie by zaoszczędził nerwów i stresu, gdyby oświecił mnie, co się stało.

- Nowy, błagam cię, nie grajmy w żadne gierki – odzywam się.

- Ale ja nie gram z panem w żadne gierki – obrusza się chłopak. Po prostu...

W tym momencie drzwi szpitala otwierają się i staje w nich Artur.

- O, już cię wypuścili? – pytam go. – Wiesz, jak nas wystraszyłeś?

- Powiedziałem, że nie chcę dłużej leżeć. Nic mi nie jest. Zemdlałem, jasne, ale nic mi się nie stało. Lidka jest w dużo gorszym stanie.

- Co ci w ogóle odbiło, żeby włazić tam na górę? Możesz mi to wytłumaczyć? – Patrzę na niego.

- Wiktor, nie dramatyzuj. A ty jakbyś się zachował, gdyby to chodziło o Ankę albo zośkę? No jak? Mam ci przypomnieć, co było, jak się Zosia zatruła dopalaczami?

- Nie, dziękuję, nie musisz. – Wzdycham, powracając pamięcią do tamtych wspomnień. – Chyba nigdy tego nie zapomnę. Bałem się, że ją stracę.

- Ale jej nie straciłeś. – Artur podchodzi do mnie i kładzie mi rękę na ramieniu.

- Wtedy nie, ale teraz...

Urywam, słysząc dźwięk własnej komórki.

- Przepraszam cię, Artur, muszę odebrać – mówię, wyciągając telefon z kieszeni.

Mrugam powiekami, trochę zaskoczony tym, kto do mnie dzwoni.

- Basia, co się stało?

- Doktorze, wiem, że jeszcze ma pan dyżur, ale...może pan przyjechać do stacji? Bo... przyszła Zosia i...

- Zosia? Nie kończ. Zaraz będę – przerywam jej i rozłączam się.

- Co się stało? – Artur patrzy na mnie.

-Zośka przyszła na bazę. Nie wiem, co się stało, ale... muszę lecieć.

- Jasne, leć – odpowiada Artur. – Jakby było jakieś wezwanie, wyślę Strzeleckiego i Kubicką, się nie martw.

- Dzięki – mówię, po czym ściskam go krótko za dłoń i odchodzę.

Razem mimo wszystkoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz