41 - Lidia Cz. 4

613 24 1
                                    

- Mogę cię zostawić? Mam coś jeszcze do załatwienia.

- A ty... nie masz dyżuru? – Dziewczyna patrzy na mnie podejrzliwie.

- Nie, nie, dzisiaj nie. Znaczy, w zasadzie, to miałam, ale jestem po dyżurze. Wiesz, doktor Góra... Zresztą, nic, nieważne. Wszystkiego dowiesz się później.

Ona odpowiada mi skinieniem głowy.

- Jak wyjdziesz... Mogłabyś zawołać tatę? – pyta cicho. – Chciałabym z nim porozmawiać.

- Jasne – odpowiadam. – Zawołam. A teraz się trzymaj, mała i nigdy się nie poddawaj. Nie wolno, wiesz? Tobie, jako córce zawsze odważnego doktora Banacha, nie przystoi.

- Postaram się – odpowiada, a ja opuszczam salę.

- Lidka, nareszcie. Myślałem już, że nie wiem, ona cię zabiła, czy coś. – Wiktor patrzy na mnie.

- No co pan, doktorze? Naprawdę pan uważa, że Zosia byłaby zdolna do czegoś takiego? – Patrzę na niego trochę zdezorientowana.

- Nie, na miłość Boską, nie, ja tylko...

- Tak, wszystko rozumiem. – Uśmiecham się do niego. – Jak pan widzi, jestem cała i zdrowa. Zosia prosiła, by pan do niej zajrzał.

Na moje słowa blednie jeszcze bardziej i zanim zdążam zareagować, osuwa się na ziemie.

- Hej, doktorze! – Pochylam się nad nim i klepię go po twarzy. – Panie doktorze, niech pan na mnie patrzy. Wszystko w porządku?

- Zo... Zosia? – Spogląda na mnie ledwo przytomnie. – Powiedziałaś... Możesz... to... powtórzyć?

- Tak. Mogę. Ale najpierw... - Pomagam mu wstać i prowadzę do krzesła stojącego przy ścianie. – Najpierw niech pan dojdzie do siebie. Chwileczkę, zaraz wrócę.

Dwie minuty później jestem przy nim ze szklanką zimnej wody. Bierze ją ode mnie bez słowa i wypija za jednym razem.

- Dzięki ci, dobry człowieku – mówi, oddając mi puste naczynie.

- Polecam się na przyszłość – mówię z uśmiechem. – A wracając do poprzedniego tematu, to Zosia prosiła, żebym pana zawołała. Chyba chce z doktorem porozmawiać.

- Lidka, wiesz co? – Wiktor patrzy mi w oczy. – Jeśli przywróciłaś mojemu dziecku wiarę w ludzi, to... chyba będę cię uważał za anioła.

- Niech doktor nie przesadza. – Czuję, że się rumienię. – Ja tylko z nią porozmawiałam, a jaki tego będzie efekt? Zobaczymy za jakiś czas. Przynajmniej mam taką nadzieję.

On patrzy na mnie zdezorientowany, po czym wstaje i bardzo ostrożnie zbliża się do drzwi.

- Niech doktor się tak nie skrada. Ona naprawdę nie gryzie.

Śmieję się cicho, następnie odwracam się i odchodzę.

Razem mimo wszystkoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz