~36~ Rose jest jak tajemnica...

370 25 2
                                    

Rozdział kończy się dopiero pogrubionym napisem.

(Perspektywa Rose)

Po jakimś czasie i wyzerowanej dwusetce w mojej głowie zrodziło się coś na kształt planu. Oczywiście nie jest to szczyt i popis mojej inteligencji jednak jak na razie musi starczyć. Zapewne będę tego później żałować tak jak w sumie większości moich decyzji i tych pochopnych i tych przemyślanych.

Jednak aktualnie nie wymyślę nic lepszego a czas skurczył się do tego stopnia że muszę działać teraz. Za dwa dni kończy się czas dany moim rodzicom więc pora działać.

Od jakiegoś czasu jeździłam po mieście i szukałam osoby która sprawiła że moje życie stało się istnym koszmarem, jednak jak na złość ten szczur dzisiaj chyba nie wyściubia nosa z kanału. Byłam już w starym magazynie gdzie spotkałam go po raz pierwszy, w porcie gdzie rozniosłam go na pierwszym wyścigu i szwendałam się po ulicach Irvine. 

Przeszukałabym też kluby ale jest jeszcze za wcześnie i żadne nie są otwarte. Pojechałam nawet do opuszczonej fabryki jednak była tak samo a może nawet i bardziej opustoszała niż kiedy byłam tam pierwszy raz.

Jak ja mam kurde znaleźć pieprzonego Markusa Trevora? Na chłopski rozum najłatwiej byłoby zadzwonić do jego brata, jednak z przyczyn wiadomych wolałabym ominąć rozmowę a już tym bardziej spotkanie z tym człowiekiem. 

Oh dlaczego ja się musiałam aż tak kurwa wjebać? Występowanie mojego szczęścia mogłabym porównać do częstotliwości trzydziestostopniowych upałów na pierdolonej ANTARKTYDZIE! 

Zrezygnowana zjeżdżam z drogi i powolnie kieruje się do jednego ze sklepów w centrum. Jak zwykle znajduje swoją ulubioną alejkę i napoje. Wyznaję zasadę że na coś trzeba umrzeć a ja wolę zdechnąć na raka płuc lub zawał serca niż z kulką w głowie. Miejmy nadzieje że chociaż na własną śmierć będę miała wpływ.

Razem z dwiema puszkami i paczką fajek wychodzę ze sklepu i wsiadam do auta. Odpalam papierosa i zsuwam okno w dół by dym swobodnie mógł wydostawać się na zewnątrz. Szczerze mówiąc nie mam pojęcia gdzie jadę ale kieruję się na obrzeża miasta. Chcę po prostu zapełnić jakoś czas kiedy nie mogę nic zrobić z żadną z moich spraw.

Czułam lekki zimy wiaterek na twarzy oraz zapach nikotyny z nadal palącego się w mojej ręce papierosa. Jazda mnie relaksuje a nikotyna uspokaja a razem dają wręcz świetne połączenie. Papieros jednak w końcu się skończył więc rzucając go za okno lekko je przymknęłam. 

Z miejsca na kubki wzięłam paczkę gum i od razu wpakowałam do buzi dwie z nich. Następnie przytrzymując kierownicę kolanem otworzyłam sobie puszkę energetyka.

W pewnym momencie na parkingu jednego z budynków zobaczyłam dwa czarne bmw. Cholera dokładnie takie same jakie dzisiaj zabiły dwóch ścigających mnie policjantów! Niemal oblewając się napojem z puszki która nadal spoczywała w mojej lewej ręce zawróciłam samochód. Zauważyłam że auta stoją przy wjeździe na parking pod ziemny więc zupełnie nie zwracając uwagi na wpatrujących się we mnie mięśniaków wjechałam do miejsca którego pilnują.

Parking miał tylko jeden poziom więc od razu trafiłam do celu. Jak widać globalne ocieplenie działa w zastraszającym tempie bo szczęście właśnie się do mnie uśmiechnęło. Na środku parkingu stało dwóch braci Trevor w obstawie jakichś dwóch typków. 

Moje szczęście jednak lubi pożartować bo chciałam jednego dostałam dwóch ale no cóż lepsze takie szczęście niż żadne.

Markus kłócił się z jakimś małolatem a Kalijusz stał lekko z boku i trochę z tyłu po prostu się im przyglądając. Kiedy po całym parkingu rozniósł się dźwięk mojego silnika wszystkich pięciu  mężczyzn niemal że momentalnie skupiło na mnie swój wzrok.

Nawet krok może wywołać lawinę. ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz