~02~ Mamo ... musisz pogadać z policją...

1.3K 40 0
                                    

Rozdział kończy się dopiero pogrubionym napisem.

(Perspektywa Rose)

Wchodząc do domu zupełnie nie wiedziałam co mam ze sobą zrobić. W życiu nie ratowałam nikogo z wypadku, oczywiście nie raz opatrywałam różnego rodzaju rozcięcia czy zwalczałam powstające siniaki a nawet zdarzyło mi się zszywać rany cięte ale nigdy nie robiłam czegoś takiego. W życiu przeżyłam tylko jeden jedyny wypadek i traumę po nim mam do dzisiaj.

Nienawidzę wspominać tamtego dnia bo jest najgorszym co mnie w życiu spotkało. Wtedy to mnie ktoś musiał ratować i ze smutkiem muszę przyznać że ledwo mu się udało.

Usiadłam przy stole w kuchni chowając twarz w dłoniach i z całych sił starałam się nie załamać, miałam być silna i chciałam się tego trzymać. Chociaż w moim życiu było już tyle porażek że jedna w tą czy w tamtą nic nie znaczy. Podejmuję decyzję, wstaję z krzesła i szybkim krokiem ruszam schodami do swojego pokoju. 

Zza komody wyciągam paczkę niebieskich pallmali, sama je tam schowałam. Miałam nie palić jednak jak widać stres pcha mnie w stronę rzeczy których sama staram się sobie odmawiać. W szufladzie wyszukuję zapalniczkę i z moimi dobrymi znajomymi ruszam za dom, do ogrodu. 

-Rosie tak długo wytrzymałaś, miałaś cholera nie wracać. Masz szesnaście lat a pod domem jest pełno policji. -szepczę cicho sama do siebie.

Moje sumienie miało rację naprawdę długo nie miałam już fajki między wargami, to będzie już chyba osiem miesięcy.

-Jebać to. -ponownie szepczę.

Przykładam ogień do końcówki papierosa i mocno się zaciągam, przydusiło mnie w płucach, osiem długich miesięcy moje płuca odpoczywały od nikotyny. Już w połowie papierosa czuję to przyjemne ukojenie. To właśnie dla tego uczucia paliłam, w tym celu sięgnęłam po fajkę mając trzynaście lat i właśnie po to towarzyszy mi jak widać do dzisiaj.

Niestety cisza zawsze zwiastuje burzę, dzień się jeszcze nie skończył. Od strony domu dobiegło mnie wołanie więc szybko wstaje chowając moje skarby w kieszeni za dużej męskiej bluzy mojego przyjaciela którego zostawiłam w Victoryville i ruszam w stronę budynku.

W przedsionku mojego domu zauważam tamtego policjanta, tego samego który rozmawiał ze mną zaraz po tym jak zabrali tego chłopaka. To on patrzył na mnie z politowaniem którego tak bardzo nienawidzę.

-O cześć, znalazłem twoją zgubę. Zadzwoń proszę do rodziców z nimi też musimy porozmawiać. -posłał mi lekki uśmiech odkładając mój telefon na szafkę.

-Zadzwonię, teoretycznie i tak niedługo powinni wracać. -stwierdzam patrząc na zegarek.

Jest już po dwudziestej. Aż tyle trwało to jak siedziałam z czarnookim? A może aż tyle siedziałam za domem rozmyślając? Istnieje też opcja ze tyle czasu spędziłam na zimnej i brudnej ziemi na poboczu na przeciwko.

-Dobrze się czujesz? Nadal jesteś blada. -pyta policjant.

-Dużo wrażeń jak na jeden dzień. -wymuszam lekki uśmiech.

-No dobrze, za jakieś pół godziny wszystkie służby powinny się już zebrać i odzyskacie podjazd. -chyba na siłę starał się poprawić mi humor.

-Dziękuje, do widzenia i miłej pracy życzę. -ponownie posłałam mu sztuczny uśmiech zabierając telefon z szafki.

Ekran pokrywała pajęczynka, trochę chujnia bo szybkę wymieniałam zaraz przed przeprowadzką ale no cóż. 

Mężczyzna opuścił mój dom a ja mogłam w końcu odetchnąć z ulgą, jak już mówiłam nie lubię rozmawiać z policją. Stare przyzwyczajenia.

Muszę zadzwonić do matki, zadowolona na pewno nie będzie bo jest jeszcze dość wcześnie a moi rodzice kochają nadgodziny. Rozkręcają firmę w Irvine co tylko dodatkowo nakręca ich pracoholizm.

Nawet krok może wywołać lawinę. ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz