~75~ Był rozdarty, tak cholernie rozdarty.

203 15 263
                                    

Rozdział kończy się dopiero pogrubionym napisem.

(Perspektywa Mayi)

/Podjazd rezydencji Platyn, 24/

Niemalże wybiegam z samochodu od razu kierując się do domofonu wiszącego na jednym z filarów bramy. Agresywnie naciskam przycisk i stoję tam nerwowo kiwając się z nogi na nogę.

Mama i Carter stoją już za moimi plecami a ja mam wrażenie ze to wszystko twa pieprzoną wieczność. Czy w tej głupiej rezydencji naprawdę nie ma żadnego rzetelnego pracownika który pilnuje tego miejsca w nocy?

Ponownie naciskam ten głupi przycisk i targana frustracją robię to kilkukrotnie. W końcu jednak przed bramą pojawia się jakaś postać, nie widzę dokładnie jego twarzy bo mimo iż cała posiadłość Platyn jest oświetlona to to światło nie jest na tyle mocne bym mogła dostrzec więcej szczegółów.

-W czym mogę pomóc? -pyta równocześnie ostentacyjnie kładąc dłoń na kaburze z pistoletem.

-Chciałabym się spotkać z braćmi Platyna. -mówię twardo starając się nawiązać z nim kontakt wzrokowy.

-A pani kim jest? - spytał podejrzliwie mierząc całą nasza trójkę surowym wzrokiem.

-Maya Withmore, jestem przyjaciółka młodszej siostry Platyn. -tłumacze w nadziei że skuma.

Dosłownie modlę się by nie był to jakiś nowicjusz bo ja naprawdę nie mam teraz czasu na tłumaczenie jakiemuś typowi kim jestem, po co jestem i dlaczego jestem.

-Spędziłam w tym domu prawie dwa tygodnie, spytaj kolegów. -wyrzuciłam dłonie do góry nie mogąc już wytrzymać z frustracji.

-Pani Withmore proszę się uspokoić, oczywiście wiem kim pani jest jednak niestety nie mogę pomóc ponieważ panów Platyna tutaj nie ma. -stwierdził.

Wydaje mi się ze w mroku jaki zasłaniał jego twarz udało mi się dostrzec cień przepraszającego uśmiechu.

-Jak to nie ma?! -krzyknęłam nie panując nad sobą. -To gdzie oni są?! -niemalże rzuciłam się na bramę uderzając dłońmi o zimne kraty.

-Panowie Platyna wyjechali kilka godzin temu. Nie wiem gdzie ani w jakim celu, nie dostaliśmy również żadnych informacji co do ich ewentualnego powrotu lub rozkazów.

-Ale! -krzyknęłam załamana. -Ale... Nie rozumiem.

Ostatnie zdanie wyszeptałam bardziej do siebie, bo w końcu dotarło do mnie że ostatnie osoby które mogły nam jakkolwiek pomóc okazały się niedostępne.

Ramiona jakby samoistnie mi opadły a ja sama poczułam się jakby na moje ramiona spadła cała lawina, jakbym była małym drzewkiem które opiera się wielkim kamieniom które za wszelka cenę chcą sprawić bym się złamała.

Jak mogłam starałam się nie krzyczeć z bezsilności i nie uderzyć dłonią w żelazne pręty bramy.

Z całych sił zacisnęłam pięści i zagryzłam wargę. Zamknęłam oczy ciesząc się bólem który pozawalał mi się choć trochę uspokoić. Jak nigdy chciałam kogoś pobić, coś zniszczyć, na czymś się wyżyć ale byłam na tyle bezsilna że nie potrafiłam nawet tego...

-Wracajmy... -szepnęłam przechodząc obok Cartera.

Już chciałam otworzyć drzwi do samochodu kiedy na nadgarstku poczułam czyjąś ciepłą rękę.

-Wiem że ci zależało Mays. -wyszeptał mi do ucha zaraz po tym jak sprawnym ruchem odwrócił mnie do siebie i przytulił. -Zrobiłaś wszystko co w twojej mocy, wszystko. Ale teraz musisz się zdać na Iana.

Nawet krok może wywołać lawinę. ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz