Chapter 12

1.3K 120 25
                                    

*Leondre*

Wchodząc do domu usłyszałem cichy płacz mojej siostry.

- Dzwoniłam do ciebie z milion razy, głupku.- powiedziała stanowczo wstając.

- Byłem z Charliem. Co chcesz?

- Mama miała wypadek. Mówiłam, że coś się stało. Sama nie mogłabym pojechać do szpitala dlatego chciałam z tobą.

Dopiero po wypowiedzi Tilly dotarło do mnie, że moja mama miała wypadek. A ja głupi, myślałem, że wszystko w porządku i jeszcze mówiłem tak siostrze.

- Chodź.- wziąłem zapłakaną brunetkę za rękę i wyszliśmy z domu w stronę szpitala.

Szliśmy bardzo szybko, gdy przekroczyliśmy próg szpitala poszliśmy do recepcji.

- Gdzie leży Victoria Devries? Jesteśmy jej dziećmi.- burknąłem lekko się trzęsąc.

- Pani Victoria jest w ciężkim stanie. Napewno jesteście jej dziećmi?

- Po co mieli byśmy kłamać.- ryknęła Tilly.

Głośno westchnąłem i wytarłem zaszklone oczy.

- Na samą górę, lewo i pokój 345.- wywróciła oczami recepcjonistka.

Tym razem to siostra mnie pociągnęła i niecierpliwie wjechaliśmy windą na najwyższe piętro maszerując do pokoju 345.

- Mamo!- wbiegłem do pokoju.

Jej twarz była blada, policzki dokładnie zarysowane z widocznymi ranami. Na szczęście już opatrzonymi. Nie dało się uniknąć wzrokiem od licznych siniaków na dłoniach.

- Co się wydarzyło?

- Twój ojciec...- zasyczała.

- Co ojciec!- wycierała oczy siostra.

- Piliśmy... Chciał do was przyjechać, wziął mnie ze sobą. Po pijaku wsiadł za kółko. Stoczyliśmy się z drogi w głęboki dół. Dalej nic nie pamiętam. Strasznie boli mnie głowa. Nie powinnam jechać bez was i nie dawać znaku życia. Co do ojca to nawet nie wiem czy żyje, ale ja ledwo.

Tilly na koniec słów mamy wbiła się w moje ramiona mocząc mi bluzę łzami.

- Będzie dobrze, lekarz mi mówił abym się oszczędzała. Także zmykajcie do domu, poradzicie sobie sami. Prawda?- ledwo wypowiedziała mama.

- Damy radę.- powstrzymywałem łzy.

- Kocham was.

Kupiłem jeszcze mamie kilka dobrych smakołyków w sklepiku szpitalnym i przyniosłem.
Na pożegnanie pocałowałem ją w czoło i życzyłem zdrowia.
Razem z rodzeństwem wróciliśmy do domu. Tilly cały czas przeżywała wypadek, w sumie ja też. W kieszeni zawibrował mi telefon. Nieznany numer.

Odebrałem i powiedziałem:

- Czego?

- Leondre Devries?- szepnął nieznany mi, męski głos.

- Tak...

- Pana mama, no... nie wiadomo co z nią będzie. Stan pani Devries jest bliski zgonu. Chcieliśmy, aby pan wiedział. Szansa na przeżycie jest marna, ale jest. W razie czego proszę o ostatnią wizytę jutro wieczorem. Powiadomimy pana, jeśli będzie działo się coś jeszcze.

Zadrżałem. Po moim ciele rozległo się dziwne mrowienie a w gardle wyrosła wielka gula. Co będzie jak...jak... jej zabraknie? Boje się, nie poradzę sobie z tym.

Da radę.
Musi dać.

Bez pożegnania zakończyłem rozmowę pobiegłem do pokoju odrazu chowając się pod kołdrą. Nie chciałem bardziej ranić Tilly i tak już dużo dziś płakała.

~

Obudziła mnie duża ulewa za oknem.
Podniosłem się i poczułem, że coś mnie uwiera w prawe udo. Wierciłem się aż w końcu do dłoni wpadł mi złoty zegarek Charlesa. Na jego widok uśmiechnąłem się i przyłożyłem do serca. Tęsknie za nim. Chcę mu powiedzieć, co leży mi na sercu i jak się boje o mamę.
Właśnie, pójdę do niego i odrazu zapytam o dzisiejszy występ. Nie mam na ten występ najmniejszej ochoty, nawet jeśli będzie trzeba wyjdę z niego aby odwiedzić mamę.

Szybko ogarnąłem swoje potrzeby i wygląd, pogadałem krótko z siostrą oraz wyszedłem.
Zapominając o parasolce byłem cały mokry już po minucie drogi.
Brytyjska pogoda, zawsze dogodzi.

Zapukałem trzy razy w drzwi blondyna.

- Leo? Charles jest w studiu ale możesz wejść.- odchrząknęła Jane, jego ciotka.

- Hm, dziękuje ale pójdę odrazu do studia. Do widzenia.

Wziąłem głęboki oddech, wycisnąłem rękawy z wody i poszedłem w stronę studia.

Droga się dłużyła a deszcz padał coraz bardziej. Z każdą chwilą zastanawiałem się, ile jeszcze wytrzymam w tej ulewie. Czasem potrafiłem usiąść na środku chodnika i płakać.

- Cześć.- krzyknąłem zamykając drzwi do studia przez które wszedłem.

- Hej koch... Leondre.- uśmiechnął się na mój widok Lenehan.

- Właśnie miałam po ciebie dzwonić.- wyznała Daphne.

Nie zważając na obecność rudowłosej wbiłem się w usta Charliego siadając na jego kolanach. Nie mogłem się powstrzymać.

- Devries.- zabijała mnie wzrokiem przyjaciółka.- Dotarły do ciebie moje słowa?

- Tak.- usiadłem po pocałunku obok na co blondyn splótł nasze dłonie.

- Występ dziś o 6pm. Zaraz wyruszacie do centrum Londynu. Macie czas na spakowanie się. Colin jedzie z wami dlatego dziś on o was zadba oraz podwiezie. Przypominam, że macie się zachowywać jak przyjaciele. Nikt więcej, zrozumiano? No i radziłabym pisać już sensowne odpowiedzi zaprzeczające waszemu związku.

- Czekaj, co?- oderwałem wzrok od swoich butów.

Kompletnie nie rozumiałem jej słów, miałem w głowie jedynie mamę i siostrę.

- Coś nie tak, skarbie?- szepnął do mnie Charles.

- Ja muszę zostać w Port Talbot. Nie ma innej opcji.

- Ten występ to duże osiągnięcie. Czekaliśmy na nie ponad rok.- złapała się za czoło Daphne.- Nie ma opcji, że nie pojedziesz.

- Może przestałabyś być taką egoistką, co?- wstał blondyn ciągnąc mnie w stronę toalety.

Notice it | Chardre ♡Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz