•2• Chapter 6

482 48 20
                                    

Najpierw włącz piosenkę, potem z nią czytaj.

*Leondre*

Dotarłem do domu zdecydowanie szybciej niż Charlie. Prawie wszyscy byli już w salonie, układając swoje prezenty pod błyszczącą choinkę. Pierwszy raz w życiu zacząłem gardzić całym świątecznym klimatem. Czułem nieograniczony niepokój i pustkę. Święta, które w dzieciństwie za każdym razem znaczyły tam wiele zamieniły się w zwykłą, obojętną kolację. Wszystkie oczy spoczywały na mnie, gdy z zapłakanymi oczami i spuchniętymi policzkami przekroczyłem próg domu.

- Na litość boską Leondre, co się stało? Gdzie jest Charlie?- podeszła do mnie zaniepokojona Vivienne.- Właściwie, nie zadzwonił do mnie kilka dni temu, pamiętasz?

- Nic, ja tylko... przypomniałem sobie o siostrze. Charlie wstąpił tylko... do... znaczy... tak. Powinien zaraz przyjść.- skłamałem wymuszając uśmiech, na co blondynka się lekko skrzywiła.- Zapomniał zadzwonić ale dobrze, że jesteś.

Vivi pomogła mi zdjąć kurtkę, widocznie wyczuwając moje słabe kłamstwa, a potem zajęła miejsce przy stole razem z innymi. Gdy ja zająłem swoje miejsce, te obok było puste, właściwie tylko z mojej winy. Na drugim końcu wielkiego, nakrytego stołu zauważyłem Chloe, Harrego i ich synka, który posiadał zupełnie takie same loczki jak jego ojciec. Lindsay posłała mi przerażone spojrzenie, niemal takie jakby coś właśnie zmalowała. Jeśli mam być szczery, nienawidzę wszystkiego co z nią związane i nie wiem dlaczego się zgodziliśmy na jej wizytę.

- Zanim zjemy, pójdę się przewietrzyć. Przecież i tak czekamy na Charliego.- sapnąłem z powrotem odchodząc od swojego pustego talerza, a wszyscy zgromadzeni nawet nie protestowali.

Próbując uwolnić się od przeszywającego wzroku rodziny, z szybkością światła nałożyłem buty i kurtkę nie martwiąc się o czapkę czy szalik. Mróz wcale mi nie przeszkadzał, jeśli byłem przygnębiony. Myślałem jedynie o tym, aby czuć się lepiej, bo jak na razie miałem ochotę skoczyć z najwyższego budynku. Niekontrolowanie trzasnąłem drzwiami i ruszyłem w stronę dobrze znanej rzeki zaraz za kilkoma drzewami. Minusowa temperatura mocno szczypała moją nagą szyje i uszy, a śnieg prószył prosto w oczy. Pomimo tego, brnąłem dalej w miejsce pełne wspomnień. Mijałem zanikające w mgle domy, które za oknami przedstawiały idealne święta. Nad rzeką dostrzegłem znajomą sylwetkę, tym razem mocno owiniętą szalikiem i z papierosem w dłoni. Po kilku krokach w przód bez problemu mogłem dostrzec, że to Charles.

- Słuchaj, zachowałem się głupio.- sapnąłem odbierając chłopakowi fajkę z dłoni i zaciągnąłem się kilka razy.

Blondyn spojrzał na mnie ocierając łzy spływające po jego zmarzniętych policzkach i rozchylił lekko swoje czerwone wargi. Jednak wciąż milczał. Obserwowałem jego kości policzkowe, które zdradzały jego zakłopotanie. Chciał coś powiedzieć, ale miał nieznajomą mi blokadę.

- Wszyscy na nas czekają.- dodałem.

- Nie potrafię tam zasiąść z myślą, że cały czas cię okłamywałem.- prychnął pociągając dramatycznie nosem, nie potrafiąc spojrzeć mi w oczy przypatrywał się zaśnieżonym drzewom oświetlanym przez latarnie.

Nie mogłem zrozumieć słów chłopaka, przez chwilę układałem sobie wszystko w głowie i doszedłem o co mogło chodzić. Być może słaby ze mnie Sherlock Holmes, ale dobrze zdawałem sobie sprawę o kogo chodzi.

- To znaczy, że te sms'y i cała akcja w domu Chloe są prawdą? Tego się boisz?- zadrżałem próbując nie załamać się na dobre.- Nie kochasz mnie, prawda? Kurwa, bawiłeś się mną.

- Nie w tym rzecz. Kochałem cię przez cały czas. Ja po prostu... Ta cała kłótnia z Chloe to ustawka. Zabawiła się twoimi uczuciami, racja. Mam cholerne poczucie winy, czuję się jak potwór. Cały czas się z nią spotykałem.

- Bo jesteś potworem.- krzyknąłem zaciskając pięści z powrotem czując ogromny ból.

Na samym początku mogłoby się zdawać, że to zwykle zauroczenie. Przecież to był mój przyjaciel. Prawda była inna, to miłość. Miłość, która dopełniała mój każdy dzień i wywoływała szczery uśmiech w okropny dzień. Teraz wiem, że nic nie może trwać wiecznie. Na pewno nie to, co sprawia, że jestem szczęśliwy. Blondyn drżał nie z zimna, ale z poczucia winy. Miał zapłakane oczy, zaciśnięte dłonie, a jego usta chciały powiedzieć jeszcze więcej niż mógłbym znieść.

- Leondre, to nie tak... Ja jej nie kocham. Nie całowałem jej ani nie dotykałem. Po prostu się przyjaźniliśmy, przecież ona ma rodzinę.- kontynuował wciąż obserwując przestrzeń przed sobą.

- Nie wierzę ci. Gdyby było tak jak mówisz, nie ukrywałbyś tego. Nie znoszę cię. Do domu możesz już nie wracać, rozumiesz? Za dużo narobiłeś, żebym mógł cię teraz spokojnie całować i kochać.

Wypuściłem gwałtownie powietrze z płuc, a Charlie złapał za skrawek mojej kurtki krzycząc w rozpaczy, że wszystko mi wyjaśni. Odrazu wyrwałem się z jego ucisku i pobiegłem resztkami sił z powrotem do domu. Chłopak nie odpuszczał, biegł ramie w ramie za mną, a ja dłużej nie mogąc po przekroczeniu progu salonu zamknąłem się w łazience. Opadłem na kolana i głośno szlochałem. Spoglądałem na swoje zamazane, marne odbicie w kafelkach i jedną dłonią ocierałem gęste łzy. Miałem gdzieś to, jak zareaguje rodzina przy stole, mogłem w każdym momencie wymyślić dobrą wymówkę. Tak jak myślałem, już po minucie praktycznie wszyscy stali pod drzwiami łazienki i mnie wołali. Nie tak wyobrażałem sobie tegoroczne święta. Mogę nawet stwierdzić, że to najgorsze jakie mogły istnieć.

Notice it | Chardre ♡Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz