Chapter 33

702 75 12
                                    

*Charlie*

Stres przeszywał całe moje ciało, oddychanie sprawiało mi trudności z każdą sekundą. W moim brzuchu czułem napływ adrenaliny a powieki zaczęły podejrzanie drgać. Chociaż bym chciał, nie umiałem wycisnąć z siebie ani jednego słowa zaprzeczającemu aresztowi. Zostawiłem tak poprostu na środku plaży w nieznanym miejscu mojego aniołka.
Serce nie mogło się uspokoić a z mojego gardła wydobywały się ciche jęki rozpaczy i strachu.

- J-j-ja wszystko wytłumaczę.- drżałem czując na swoich dłoniach zimne kajdanki.

Silni policjanci prowadzili mnie z radiowozu do drzwi komisariatu. W głowie przeklinałem wszystkich po kolei a najbardziej siebie.
Potrzebowałem się wypłakać w ramionach Leondre. Niestety w tym momencie nie byłem zdolny do łez, natomiast Leo był gdzie indziej w dodatku sam.

Mężczyźni posadzili mnie na metalowym krześle w małym pomieszczeniu następnie pozbawiając kajdanek. Na przeciwko mnie przy stole usiadła zgrabna kobieta o krótkich, czarnych włosach i mysich oczach.

- Charlie Lenehan. Podejrzany o zakup i handel narkotykami. Tymi najbardziej groźnymi narkotykami, tak dokładnie.- wypowiedziała do słuchawki przyczepionej do jej marynarki.

Z mojego czoła spływały kropelki potu a tętno nie przesłało zwalniać nawet na kilka sekund. Raz, dwa, trzy. Wyraźnie słyszałem swoje serce uderzające o klatkę piersiową i pulsujący ból brzucha. Chciałem zwymiotować, płakać, szlochać, krzyczeć. Jej tępy wzrok non stop wędrował po moim ciele.

- N-n-nie tak to wygląda jak pani myśli.- mruknąłem przy ostatnim słowie załamując głos.

Czy ja, dzielny i odważny Lenehan- bałem się? Osłabłem zamiast zacząć się sensowniej bronić?

- Mamy pana dane, zdjęcia i wiele innych. Po incydencie przy busie myśleliśmy, że taka sytuacja nie będzie miała miejsca. To, że jest pan jako tako sławny nie chcieliśmy panu szkodzić. Jak widać, tym razem posunął się pan do grubszej sprawy.

- Wytłumaczy mi pani dokładniej co zrobiłem?

- Nie rób z siebie idioty. Gwarantuje, że przyznasz się dopiero gdy trzeba będzie cię zamknąć.- zacisnęła zęby.

-A-a-le ja byłem szantażowany, cholera!- posiedziałem tym razem zachowując o wiele mężniejszy ton głosu.

Kobieta założyła swoje krzywo obcięte włosy za ucho, sięgnęła po kartkę i długopis następnie czekając na moją wersje.

- Angelina. Nie znam nazwiska. Podała mojemu przy... chłopakowi te tabletki. Od tego się zaczęło. P-p-potem dała mi jedną torebeczkę abym i ja spróbował. Nie chciałem, jednak je trzymałem. W busie musiałem je wyrzucić, bo byście mnie zatrzymali. Bałem się, tak cholernie. Gdy już ich nie miałem Angelina chciała je odzyskać, dlatego musiałem kupić kolejne i jej dać.

- Jak wytłumaczyć to, że jedna osoba z grona twoich bliskich oprócz twojego koleżki rownież to zażyła?

- Angelina była przyjaciółką siostry Leo. Podała jej to.- przejechałem dłonią po brzuchu z którego powoli ból zanikał.

Czarnowłosa odchrząknęła i ponownie zaczesała kosmyki włosów swoimi krótkimi palcami.

- Ta sprawa nie jest jeszcze wyjaśniona, rozumiesz? Na razie jesteś wolny ale jeśli okaże się, że jakkolwiek maczałeś palce w tym syfie inaczej niż opowiedziałeś, jesteś skończony. Mam nadzieję, że się zrozumieliśmy. Wyjdź.

Część mięśni na te słowa się rozluźniła, serce się uspokoiło a dłonie już mniej drżały gdy opuściłem nieprzyjemny pokój.

- Jezu.- odetchnąłem na chwile siadając na obdrapanym krześle chowając twarz w dłoniach.

Na tym korytarzu niesamowicie śmierdziało, przypominało bardziej psychiatryk z filmów a nie miejsce plotek policjantów z przestępcami.

Jakim ja muszę być szczęściarzem, że dziś z tego wybrnąłem.

Powolnym krokiem ruszyłem poza komisariat. Niebo powoli się ściemniało, pośród szarych chmur widniał pół okrągły księżyc. Poczułem świeże powietrze i ocierając łzy chwyciłem za telefon wykręcając numer Leosia.

- Gdzie jesteś? Charlie, boje się tak bardzo. Siedzę na tej plaży i nie wiem jak wrócić. Nie chcę żeby cię zamknęli, ja sobie nie dam rady. Powiedz proszę, że wszystko w porządku. Proszę.- usłyszałem szlochający głos bruneta.

- Na chwile obecną jestem wolny. Jest okej, kochanie. Już do ciebie jadę. Nie płacz.- mruknąłem po czym migiem schowałem telefon do kieszeni.

Pomachałem do zbliżającej się taksówki, nie zastanawiając się wsiadłem i podałem adres plaży.

- Dojeżdżam tylko na terenie miasta. Proszę pana.- zwrócił się do mnie kierowca.

- Niech mnie pan podwiezie jak najbliżej tej plaży, jeszcze w mieście. Tylko szybko, błagam.

Starszy mężczyzna przyspieszył włączając radio. Jechaliśmy dobre dziesięć minut, gdy zatrzymał się na granicy miasta.

- Masz pan, reszty nie trzeba.- rzuciłem na siedzenie pieniądze i pobiegłem w stronę lasu.

Dokładnie znałem drogę, dlatego już po chwili ujrzałem skulonego na piachu Devriesa.
Przytuliłem go najmocniej jak mogłem i lekko całowałem czoło.

- Charles, tak bardzo się bałem, że cię stracę.- wyznał wtulając się w mój tors.

Notice it | Chardre ♡Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz